patruje? — spytała Ola, sądząc, że tem tak prostem pytaniem wprowadzi w kłopot męża.
— No nie, naturalnie, to wszyscy wiemy. Ale też w sztuce nie idzie o odtwarzanie pospolitej rzeczywistości, lecz hipotez serca — a człowiek ma prawo to i owo sobie myśleć.
— Zupełnie nie pojmuję, coście rozumieli przez te... jak powiedziałeś?... hipotezy serca?
— To też ja ciebie chcę tego nauczyć moja duszo rzekł Strumieński tonem przewagi i pocałował Olę.
— Ja mam lepsze rzeczy do roboty niż malowanie — odparła Ola, a potem, chcąc naprawić wrażenie tych słów, oddała mężowi całus i mówiła: Jakże mi ciebie rozkaprysiły, czego-to ja będę ciebie musiała oduczyć, moja duszo!
I zaczęła po sali tańczyć i śpiewać, mimo że Strumieński zawołał na nią: Cicho enfant terrible! aż przewróciwszy kilka obrazów, przestraszyła się i zaczęła męża przepraszać. Ten tymczasem otworzył okno, oparł się na niem i patrzył — w dal. Ola przystąpiła do niego. Widok z okna wychodził na pole, a zamykało go wzgórze, na którego szczycie był cmentarz. Od cmentarza szedł w dół pas drogi, a po obu jej stronach, na tle zielonego pastwiska, leżały duże białe głazy, wykopane dawniej z wierzchołka góry. — Ola milczała, szanując uczucia, których mógł jej mąż doznawać wobec tego » widoku, lecz (niesłusznie!) zdziwiła się, gdy on, zamiast skarżyć się, zaczął mówić, że te głazy wyglądają brzydko, jak szkielety wyciągnięte z trumien, że należałoby użyć ich do wyszutrowania drogi lub sprzedać do budowy mostu kolejowego pod T. Następnie, objąwszy ją, opowiadał o powstaniu tej kaplicy, o pobożnej prababce
Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/155
Ta strona została przepisana.