Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/169

Ta strona została przepisana.

No to ja ją naśladuję,
Do rozkazu się stosuję.

Porwał za kapelusz i wyleciał w pole. Gdy wrócił, Ola była chora, miała migrenę, potem grała na fortepianie, a na drugi dzień nic do niego nie mówiła — „skoro mego głosu nie lubisz“.
Strumieński stał w ogniu wypadków i był nimi tak zacietrzewiony, że nie mógł charakteru i postępowania Oli zupełnie trafnie ocenić. Czasami w irytacyi, na podstawie analogii z samym sobą, dobrze oceniał jej egoizm, objawiający się w drobnych ukłuciach szpilkami w najniewinniejszej na pozór formie, lecz zamiast widzieć w tem wypływ jej wychowania, wykształcenia, stosunków, przesądów, zamiast uwzględniać masę innych czynników, trudniejszych do uchwycenia, wolał pójść drogą wygodnych umysłów i w swoich walkach psychicznych z Olą upatrywał rzekomy wieczny antagonizm między mężczyzną a kobietą wogóle[1]. Ta ponętna teorya uspokajała go nieco, pozwalając mu cieszyć się swoją wyższością umysłową; obchodząc wtedy z daleka ostrożnie wspomnienia o Angelice, aby ich nie narazić na zetknięcie się z tą teoryą, popadał Strumieński w mizogyniczne rozmyślania, które zaznaczył także w ten sposób, że synka swego nazwał Pawłem — od imienia apostoła, który nie lubił kobiet.

Jakże zaś te zawikłania przedstawiały się Oli? Przybywając do Wilczy, widziała ona przed sobą całkiem inne zadania. Mniemała, że przyjdzie na tę pustynię jak anioł zbawczy, pochlebiało jej nawet, że idzie za mąż za plebejusza z rodu, i chwaliła się tem przed towarzyszkami jak bohaterstwem, sobie samej zaś mówiła: jaki on będzie szczęśliwy, dumny, pojąwszy za żonę córę

  1. To zapatrywanie ma dwie formy: jedną popularną, w której od dawien dawna kursowało wśród ludzi, np. zapomocą przysłowi, drugą badawczą, docierającą w głąb często zaciętą, taką, jaką widzimy np. u Schopenhauera, Strindberga. U nas ta druga forma nabrała zaraz sentymentalno-filologicznego pokostu. Zamiast próbować rozwikłać sieć komplikacyi psychologicznych między mężczyzną a kobietą, która-to sieć w każdym poszczególnym wypadku jest inna i żąda innych wytłómaczeń, nasz poeta radzi sobie w bardzo łatwy sposób: sprowadza całą trudność do jednego mianownika („wiecznej idei“?): Adam — Ewa, który może swoją asocyacyą strasznej odległości historycznej komuś imponować, ale przecież jest trochę gimnazyalnym.