Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/203

Ta strona została przepisana.

chwilami podpatruje ją na gorącym uczynku, ten może niejako czuć to dziwne, a pod względem moralnym zatrważające skręcenie w swoich myślach, — gdy np. pozostawiwszy splot myśli o jakiejś osobie w ułożeniu niekorzystnem dla niej, po kilku godzinach wraca doń i — z pewnym wstrętem nieraz — zastaje go już w ułożeniu innem, korzystnem dla tej osoby, nawet już z gotowemi usprawiedliwieniami.
Przykład na garderobę duszy daje i ateista, który, spadając ze skały, wierzy na chwilę w Boga, aby tylko módz się spodziewać cudownego ocalenia (czy też ocalenia w nagrodę?), np. w formie drzewa, któreby zatrzymało nawróconego niedowiarka na miękkich gałęziach. — Ażeby mnie jednak nie posądzano o umyślne budowanie przykładów, sięgnę do tego, co mnie samego dotyczy i co, jak każdy przyzna, ma specyalny zapach wypadku wyrwanego z rzeczywistości. Oto, żeby swobodnie przystąpić do ostatecznego opracowania „Pałuby“, musiałem na jakiś czas porzucić zajęcie, które było mojem źródłem utrzymania, ryzyko jednak przytem było niewielkie. Jeden z moich znajomych, sytuowany w życiu również dość podrzędnie, wymawiał mi, co robię, dlaczego sobie byt psuję, narażam się na stratę chleba, jednem słowem odradzał mi skwapliwie. I ja musiałem to przyjąć za dowód dobrego serca, życzliwości, przyjaźni, to, co — właśnie w owej garderobie duszy — było podyktowane przez zazdrość (popularnie powiedziałoby się: zazdrość przez niego przemawia), ten człowiek bowiem nie mógł ścierpieć, że ja chcę być czemś więcej, że się chcę wybić na wierzch, że odważam się zaryzykować, choć nie bardzo, swój byt materyalny. Naturalnie ów człowiek przysiągłby na wszystko, co mu święte, że życzył mi jak najlepiej, i możeby nawet nie przysiągł