żył do mszy, poddawał mu pierwsze nieznaczne pojęcia sentymentalne, jak np. uczył go, że ptaszki to stworzenia boże, że to „ptaszkowie niebiescy“, — i jak on potem srogich doznawał cierpień, gdy Robert, poznawszy jego litościwe popędy, codzień rano wieszał przed jego oknem na szpagacie wróble i myszy, lub prowadził go nad rzekę, wyjmował z kieszeni ślepe jeszcze pieski lub kotki i topił je mimo błagań przybranego brata. — Atoli właśnie troskliwość, jaką Strumieński otaczał Pawełka, czuwanie nad każdym objawem jego życia, nie sprzyjały uprymitywnieniu umysłu dzieciaka, bo go zbytnio rozwijały i komplikowały[1]. Rodzice, którzy dzieci zaniedbują, puszczają je samopas, nie robią z niemi eksperymentów, łatwiej osiągają ten cel, który sobie wytknął Strumieński, usiłując wywołać niejako sztuczne zdziczenie u Pawełka. Strumieński szedł za hasłami Rousseau’a, odświeżonemi przez nowoczesną blagę o „czynie“, i nie wiedział, że tzw. powrót do natury byłby szczytem subtelności, mógłby być osiągnięty chyba przy pomocy bardzo trudnego alembiku, i że t. zw. ludzie prości, ludzie posiadający t. zw. chłopski rozum, mają w głowie więcej zakrętasów niż ludzie wyrafinowani, są kłamliwsi, posługują się grubszemi, bardziej niezrozumiałemi (chociaż popularnemi) abstrakcyami, jednem słowem nie są wcale naturalni.
Ze zmianą ugrupowania w poglądach Strumieńskiego na najżywotniejsze kwestye duszy zmienił się też i jego plan co do ukształtowania charakteru Pawełka. Opowiem o tem później (w rozdz. XIV.), a tu tylko powtórzę, że wspomnianą biografię pisał Strumieński po większej części dla Pawełka, wyobrażając go sobie dorosłym młodzieńcem, robiąc doń różne odezwy — chciał
- ↑ Podobnie str. 174. w. 27. i n.