na karb niemieckiego sentymentalizmu, jużto na karb rozjątrzenia samicy, która chce koniecznie uwielbiać. A więc ich „miłość“ kryła w sobie takie poniżenia i śmieszności, do których bał się przyznawać, chociaż z drugiej strony korciło go właśnie nie troszczyć się o ten punkt wstydliwy. Imaginował on sobie jakieś „ja“, oderwane, duchowe, coś w rodzaju tzw. lepszej cząstki samego siebie, a jednak czasem lubił jednoczyć się raczej z innem „ja“, z gorszą cząstką, ze swoją zewnętrzną powłoką, — jakby poprzestawał na tem, żeby być tylko własnem ciałem. Wracał wówczas myślą w swoje dawne upodobania helleńskie i pytał, dlaczego ktoś nie ma się jednoczyć z własną pięknością podobnie, jak się to czyni z własnym geniuszem i talentem? czy dlatego, że tamtę można wskutek choroby utracić? ależ tak samo i talent — można zwaryować — wiedział o tem, bo działy się takie przykłady. Atoli jednocząc się ze swem ciałem, stawał przez to w sprzeczności ze swoim dawnym dualizmem, opartym na wyższości ducha nad ciałem, w dualizm ten bowiem nie chciały wejść poglądy helleńskie, — a oba sposoby uregulowania tego kłopociku psychicznego okazały się niemal równo upragnionemi.
Takie walki toczone na pograniczu świadomości i nieświadomości zmuszały Strumieńskiego albo do urywania biografii w pewnym punkcie i zaczynania jej w innym wygodniejszym, — co nazywał szkicowaniem, albo też, co się najczęściej zdarzało, do niepisania wogóle nic i załatwiania kwestyi — czy też borykania się z nimi — w myślach. Trzeba bowiem wiedzieć, że Strumieński pisał ową elukubracyę życiorysową tylko od czasu do czasu, przyparty zewnętrznymi bodźcami, zato w fantazyi często sobie wyobrażał siebie piszącym[1], marzył na rachunek tego, co miało być napisanem, bo czuł,
- ↑ Stałe powracanie tego stanu: str. 99. w. 9. i n. str. 224. w. 23., str. 308. w. 30., str. 354. w. 15.