Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/238

Ta strona została przepisana.

„wejść w dom“ i dostać jakiś posążek. „Reszta“ u Oli mało go obchodziła, owszem zdawało mu się, że to i ładnie i zabawnie, jeżeli kobieta jest drapieżną kotką.
Wnet potem stanął Gasztold u progu swojej kryzis artystycznej: zaczął wątpić w swój talent malarski. Stało się to nawpół dla pozy, przyjęto bowiem za pewnik, że w życiu każdego „prawdziwego artysty“ musi być jedna taka epoka. Ale poza ta właściwie ratowała go na razie od zbyt silnego odczuwania istotnej tragedyi w sobie (wentyl), bo miał on rzeczywiście słuszne powody do powątpiewania w swe uzdolnienie. Od dawna nie tworzył już nic większego, obserwował wprawdzie naturę i zjawiska optyczne, ale tak tylko, jak koryfeusze kazali, nadto widział coraz wyraźniej ogromne braki w swojem wykształceniu fachowem. Mimo to nieproduktywnością swoją wywyższał się nad kolegów, mówiąc, że jemu byłoby bardzo łatwo robić takie „bryndze“, jakie „tworzą“ oni, lecz wtedyby musiał sam sobą pogardzać. Sceptycyzm co do swego talentu ogarniał go jeszcze podczas znajomości z Olą; lubił się przed nią popisywać nieufnością w siebie aż do cynizmu, tak, że wreszcie ją samą przekonał. Miłość jego do Oli nie miała w sobie tyle romantycznego bałwochwalstwa, ileby np. mogła mieć na jego miejscu miłość Strumieńskiego. Gasztold potrafił pogardzać Olą i kochać ją zarazem, roznamiętniał się do niej, zrobił z niej swoje głupie przeznaczenie, fatum, ananke. Kiedy Ola wyszła za mąż, udawał, że musi pić, ażeby się oszołomić, że musi się wdawać w miłostki, odwiedzać kobiety z pół — i ćwierć-światka, aby się pocieszyć. Oficyalna nieszczęśliwa miłość była pokrywką wybryków, a jednak gdy Gasztold zamianował ją tak ważnym czynnikiem w swojem życiu, wchłonęła w siebie wszystkie inne ujemne pierwiastki