szy a to poprostu były odtłoczone przez lekturę foremki, przez które przepływały słowa, tworząc mniej więcej te same melodye. Odkrył zresztą niektóre sekreta swego stylu. Naprzód, żeby trafić na jakiś dobry, wydajny rozpędnik do rozpoczęcia zdania; taki rozpednik można potem w różnych waryacyach powtarzać jak motyw muzyczny. Po drugie, lubił czasem, zwłaszcza na końcu jakiegoś ustępu, kiedy się już dobrze rozmachał, dawać stylowi ostrogę i puszczać go w galop. Wtedy wydłużał zdania w dalekie okresy, wlókł czytelnika po wertepach, oszałamiał, hipnotyzował, porywał, myśl nieskomplikowaną i banalną w najbardziej zawiły i cudowny sposób wyrażał, powtarzał, tak że było to jakby echo wystrzału, tysiąckroć odbite w lesie pełnym grot tajemniczych, aż wreszcie zziajanemu, w labiryntach zabłąkanemu czytelnikowi dawał uspokojenie w długim, długim, pełnym, pełnym akordzie, rozlewającym się majestatycznie jak tafla wód afrykańskiego jeziora.
A ponieważ muzyk był bohaterem powieści i naturalnie grał dużo a ślicznie, Gasztold miał także sposobność do różnych elukubracyi stylistycznych, któremi starał się sprostać muzyce. Były to ustępy, przeznaczone do przepisywania w imionniczkach panieńskich, do deklamowania przy akompaniamencie, do zacytowania w recenzyach z tym dodatkiem, że powinien się znaleźć muzyk, któryby to napowrót przetłómaczył na mowę tonów.
Jedno tylko małe zmartwienie miał Gasztold ze swoim stylem: oto chciał być koniecznie aforystycznym, bo uważał to za specyalną zaletę stylu. A że treść nie zawsze dobrze krystalizowała mu się w aforyzm, musiał czasami szachrować, wplatał aforyzmy ukute przy innych sposobnościach i naciągał do nich treść, np. wkładał je w usta figurom epizodycznym ad hoc wprowa-
Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/252
Ta strona została przepisana.