Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/266

Ta strona została przepisana.

tak iść dalej. Życie zmieniało barwy a on punkty widzenia.
A naokoło niego kręcił się świat, w którym jak mu się zdawało skrupuły były nieznane. Widział, jak „miłość“ przybiera szczególne formy wskutek pokutnych jej odgałęzień, tinglów, zboczeń, chorób wenerycznych itp., widział, jak mężowie zdradzali swoje żony bez ceregieli, jak jego goście, którzy przyjeżdżali doń na zabawy, polowania, brali sobie dziewczęta po pijanemu i cynicznie potem opowiadali o ich zaletach. To wszystko wywierało nań pewien zaraźliwy wpływ, ukazywało mu nowe pokusy, wzbudzało w nim wątpliwości co do obranej a przyrodzonej mu metody życia, „psuło mu jego koła“, — zwłaszcza gdy np. był w fazie trzeźwości i myślał sobie, że właśnie jakaś zdrowa zdrada wyleczyćby go mogła z ulubionych chimer i oddać społeczeństwu (!). U żadnego z tych ludzi nie dostrzegał tak zastarzałych, romantycznych poglądów, jak u siebie, mniemał, że oni mają instynktowny, właściwy takt w tych rzeczach i pozwalał im sobie imponować. W istocie rozpusta ich, mimo brzydkich pozorów, była wegetatywna, niemal niewinna. Byli jak psy i inne zwierzęta, a te są przecież naturalne. Dusze ich były „niezepsute“, po większej też części wygłaszali oni zasady „idealne“, zwłaszcza starsi: pp. X., Truskawski, Przetocki i inni. Wznoszono toasty na cześć matron, ujadano na powszechne zepsucie, a w poufnej rozmowie przy kartach i winie zwierzano się z różnych świństw, opowiadano sobie tłuste anegdotki, zgrywano się, szastano pieniądze, intrygowano przeciwko sobie. W nastroju takich wieczorów obowiązki społeczne i narodowe wydawały się tylko jakimś pobocznym sztafażem, a na główny plan wychodziły różne namiętności — co prawda przez stosunki życia