ukośne, silne pęki białych promieni świetlnych, które odwrotnymi stożkami nasycały coraz dalszą przestrzeń. Biegnąc wzrokiem za promieniami, ujrzała Ola na płaszczyźnie przecięcia się obu stożków szybę szklanną, za którą zrazu nic nie było; aż gdy się jej oczy chwilkę oswoiły z grą niezwykłego światła, ujrzała, jak za szybą światło to skoncentrowało się na jednym punkcie: na owym melancholijnym obrazie tęsknoty, o którym Strumieński powiedział, że mu jest najmilszy.
Pawełek ukląkł przed obrazem, jak żeby lepiej widzieć, co się wewnątrz dzieje. W tej chwili wskutek chłodu przeszedł Olę dreszcz, lecz ona poczuwszy ów dreszcz, mimowoli natychmiast przypisała go innej przyczynie, wywołując przez to w sobie samej uczucie pewnej obawy, a przynajmniej naprężonego oczekiwania. Pochylona naprzód twarz Pawełka, wydłużona szyja, czoło przytulone niemal do szyby — to wszystko także suggerowało Oli, by naśladowała jego zachowanie się. A widząc znowu te fale, cofnięte od brzegu, te trzciny pochylone w jedną stronę i zmrok ponury, doznała — jak sobie potem mówiła[1] — po raz drugi w życiu tego samego wrażenia, co pierwszym razem: że to nie jest wszystko. Pawełek jednak nie oczekiwał, lecz badał coś, bo wnet odwrócił się, popatrzył w górę i wykonał jakąś manipulacyę tak prędko, że Ola nic nie dojrzała, bo tymczasem uderzyło ją inne zjawisko. Oto nagle wielkie oczy, niby ślepe dotychczas, napełniły się żywemi rubinowemi soczewkami, z których trysnęły smugi czerwonego światła, przeciskając się między białymi promieniami; pod ich wpływem proszek farb jakby wirować zaczął, kształty się zatarły, zmieniły, a wtedy
— o cudzie cudów! —
- ↑ Zapewne mało kto przypomni sobie, że to Strumieński wmówił w nią to wrażenie (str. 146.).