Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/287

Ta strona została przepisana.

wyłoniła się na obrazie wielka jasna głowa kobieca, okolona złotymi włosami, a była to głowa Angeliki.
Dłońmi odgarniała sobie włosy z czoła, oczy jej były utkwione w przestrzeń uporczywie, hipnotyzująco, usta miała trochę rozwarte jakby drgające, a w nachyleniu głowy, blasku oczu, była taka rozpaczliwa chciwość życia, że od tego obrazu w czarnych ramach rozpływała się i udzielała widzowi suggestya, przenosząca go poza próg nonsensu, ażeby wierzył, że te oczy odsyłają otrzymany obraz do jakiegoś tajemniczego zbiornika, że te usta za chwilę przemówią coś o tem, co jej oczy ujrzały na ziemi, że może mocą niewidzialnego rozkazu nastąpi nagłe wstrząśnienie wśród martwych atomów, czyhających nad brzegiem życia — żywa postać zaszeleści w przestrzeni i spłynie na ziemię. Lecz nic z tego się nie działo, natomiast osoby, patrzące na obraz, i z niemi jakby wszystko dokoła więzło w chwili zapatrzenia się, stawało się nieruchomem, asymilowało się mimo woli do tej żywej martwoty i ciszy, jakby nie było innych form życia, tylko to ciężkie upiorowate oczekiwanie, nie mające nic wspólnego ze sztuką, okrutne, beznadziejne, bezrozumne.
Było to ostatnie dzieło Angeliki malowane wśród trwogi przed śmiercią, wśród żalu za ziemią i niebem — po całych dniach gorączkowej, rozpaczliwej pracy, sekretne farby zawarły nareszcie to, co artystka uważała za „duszę swej postaci“ i co chciała pozostawić na świecie, bo nie wierzyła w świat pozagrobowy i w możność przebywania po śmierci jako duch w atmosferze otaczającej kochanka.
Cały obraz, ujęty w ogromne czarne ramy, był jakby domem, do którego okna z wewnątrz przez jakiś korytarz przyszła ta postać i wychylała się, żeby