Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/293

Ta strona została przepisana.

wności ruchów nie zwracał uwagi na jej zachowanie się lub też mówił sobie: Czegoś ona dziwna, ale może mnie się tylko tak zdaje, lepiej dam pokój.
Zaledwie przypomniał sobie zapowiedzieć żonie gości na drugi dzień: Będziemy mieli jutro gości, ciekawych gości! lecz nie chciał mówić kogo. — No, kto przecież? — Et, nic, chcą widzieć pałac. — Do tego była Ola przyzwyczajona.
Mimo swego stanu a może właśnie wskutek niego Strumieński wewnątrz swej duszy patrzył teraz jasno i gonił szybkie myśli. Zajęty był wyobrażaniem sobie towarzystwa, z którem się niedawno pożegnał. Ilekroć zetknął się z ludźmi, ostygały nieco jego interesa melancholijno-pedagogiczne, i traktował je wtedy jako brzydki nałóg, z którym się ukrywać należy. Dlatego-to odpędził Pawełka, bo w takich chwilach życia swą powierzchnią wspólnictwo z nim mimo poetyczności zatrważało go jako stosunek dziwny, a może nienaturalny i kompromitujący. Bo to „życie podziemne“, które się w nim formowało, było bardzo delikatne, jak mózg pokryty błonką tylko a nie czaszką. Patrząc na Pawełka i jego pieszczenie się z matką pomyślał: Jaka obłuda! tak przecież w rodzinie być nie powinno! Powiedział sobie także, że już najwyższy czas wykonać resztę planu co do Pawełka, — należy go odciąć od Angeliki, nim mu się zabawka sprzykrzy, aby zachować w nim świeżość i siłę wrażenia. Już mniej więcej przeczuwał, jak to wykona. Ale równocześnie z Pawełkiem chciał i on sam skorzystać: zerwać (na razie? na zawsze? tego nie określał) z tym tak luźnie do niego przyczepionym kawałkiem przeszłości, który się skupiał w sekretnym obrazie pierwszej żony. Odwagi w tym kierunku dodawało mu wspomnienie, co do którego nigdy nie był pewnym,