obojętność i dumę. Miałażby być zazdrosną o taką tam... Zarazem widziała i czuła niemal jakąś tremę moralną u Strumieńskiego, a ponieważ znała jego dotychczasową katońską cnotę małżeńską, bardziej z nim współczuła niż gardziła, solidaryzowała się z nim prawie, jak siostra z bratem, bawiącym się w donjuaneryę. W tem usposobieniu podtrzymywało ją jeszcze i to, że kilka razy chwyciła okruszynki czułości, rzucone jej przez męża sekretnie, jakby na przeprosiny (podwójna polityka Strumieńskiego!), okruszyny jej zdaniem szczerozłote w porównaniu z jego ołowianą, jakby wymuszoną grzecznością dla obcej. Nie miała zresztą żadnej pewności, czy jej podejrzenia są słuszne, i czy się sprawdzą, a zasady taktu towarzyskiego i gościnności nie pozwalały jej na żadną kontrminę, na którą nawet czasu nie miała. (Powód zaniechania, całkiem zewnętrzny wprawdzie, tkwiący w mechanizmie sytuacyi, ale tak ważny, że inne „motywy“ wobec niego wyglądają tylko na przymusowe poparcia). Wkońcu, wszakże słyszała od Jelonka, że ona jedzie dalej w świat, za oczy, bo jest „włóczęgą, jak prawdziwa artystka“, jeżeli więc Piotr nawet zbłądzi, to wróci na łono żony jako skruszony grzesznik, a wtedy ona mu naprzebacza co niemiara. Taki był jej kłębek myśli. A jednak wciąż drżała z niecierpliwości, czy obawy; żeby sobie już raz pojechali! robiła różne niedorzeczności, za które właśnie mąż ją strofował.
Tymczasem Strumieński zdecydował się już prawie na „gdzie“. Wystąpiło ono w jego umyśle z podejrzaną uporczywością, lecz im dłużej badał teren, rozważał, że tu się kręci służba, tam dzieci, tem bardziej jedynem mu się właśnie to wydawało. Wmawiał też w siebie, że chcąc być odstępcą od swojej religii, musi zarazem ze zbytniej sumienności popełnić zbrodnię, świętokradztwo.
Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/307
Ta strona została przepisana.