Pewien jegomość, któremu przeczytałem dotąd spisane wspomnienia, zarzucił mi — wśród innych złośliwych i niegodnych insynuacyi —, że się zanadto wypycham na pierwszy plan, a nad Maryą Dunin się pastwię i zostawiam ją w cieniu. Sądzę, że tak ordynarnych zarzutów nawet zbijać nie potrzebuję, bo lojalność i rzetelność moich wynurzeń żadnej nie podlega wątpliwości. Przypuśćmy jednak, że on ma słuszność, to czyż nie mam prawa mówić i o sobie? Wszak jestem postacią kontrastową do Maryi Dunin: ja jestem życiem, ona śmiercią, ja dniem, ona nocą, tu także potwierdza się teorya o wzajemnem przyciąganiu się przeciwnych biegunów. Marya Dunin — jestem tego pewny — stałaby się kobietą, niezwykłą kobietą, gdyby nie to, co nazywam „duchową idiosynkrazyą“, gdyby nie pociąg do potworności i przesady, zmysłowe grzebanie w rzeczach umysłowych, podobnie jak w święcie fizyologicznym istnieje idiosynkrazya, objawiająca się pociągiem do jedzenia rzeczy niepożywnych jak liście, wapno, węgiel itp. lub nawet obrzydliwych.
Tak zbiwszy mylne twierdzenia, wracam do swej opowieści. Mówiłem, że od czasu, kiedy otoczyłem Maryę mą opieką, jej sny ustały. Lecz oto naraz zauważyłem ogromną, straszną zmianę w jej całej istocie, mowie, ruchach i spojrzeniach, tak że zrezygnowałem nawet z prawa pytania jej, co się z nią stało. Dziś nie mogę sobie zdać sprawy, co właściwie było przyczyną tego mojego wrażenia, lecz pamiętam dobrze jego jakość. Marya wydawała mi się chwilami osobą jakby ze snu wyjętą, jakby jakąś ciężką zmorą, jednak tak łudząco podobną
Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/31
Ta strona została przepisana.
IV.