Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/315

Ta strona została przepisana.

wrócił. Kiedy już był na ulicy cmentarnej, zszedł na trawnik między groby, uchylił furtkę od ogrodzenia, otaczającego grobowiec Angeliki i stanąwszy przed nim, czekał na wyrzuty sumienia. —
Zając mu się wyrwał niemal z pod stóp.
Wezwane nie przybywały, bo tylko on sam mógł być swoim nieprzyjacielem. Znajdował się pod zbyt jeszcze świeżem wrażeniem poprzednich wypadków: najpierw tego gwałtownego wyładowania elektrycznego, w które się rzucił na oślep jak w zimną wodę, potem gniewu i zniechęcenia. Nie było jeszcze miejsca na nowe przedstawienie w duszy. Przy silnie świecącem słońcu nie pozwolił sobie zaimponować „chłodowi wiejącemu z grobów“, lecz wyjąwszy ołówek, napisał na nagrobku datę tego dnia: 28 lipca 1... i słowa: Ego te non amo.
Słowa te zdawały mu się wyrażać zarówno dobrze lekką skruchę jak lekką naganę. Wyższa zabawka. —
Tak załatwiwszy się z cmentarzem, poszedł ku rzece. Schodząc z góry, zobaczył jakąś postać siedzącą na jednej z poprzecznych belek śluzy a ubraną w jasny słomkowy kapelusz z czerwonemi wstążkami. „Poco ten chłopak tu siedzi?“ myślał sobie Strumieński. „Siedzi zadumany, wpatrując się w wir pod śluzami, myśli Bóg wie o czem, a mógłby spaść“. Przyspieszył kroku. „Chłopiec ten staje mi się coraz bardziej melancholijnym, wrodzony talent zaczyna się w nim burzyć kosztem dziecięctwa. Niechybnie moja to wina. Trzeba go już posłać...“. Tak mówił w myślach, a myślał w myślach, że trzeba go odesłać, bo chciał być teraz ze swoją nową sytuacyą sam na sam. Wśród tych myślątek zbliżył się do śluzy, ale ukradkiem, żeby go nie przestraszyć. Wkońcu jednak zamiast Pawełka ujrzał na belce jakiegoś chłopaka wiejskiego, łowiącego ryby na wędkę. Kapelusz z czer-