Łypnął oczyma w bok ku muzeum. Więc to było to święte miejsce, które... hm, zbezcześcił i zanieczyścił. Popsuło się — koniec, ha. I to taka..... psiakrew. Nie, dlaczego zaraz....., zachował się jak prosty gbur, nie miał nawet racyi. (Teraz ja sam będę trochę rozjaśniać jego myśli). Miałże nienawiść, urazę do niej... że mu popsuła podziemne życie? Nie! Wszakże ona była tylko narzędziem losu, którego on sam użył. Ale miał urazę o to, że popsuła mu satysfakcyę mogącą bądź co bądź płynąć ze zdrady, że popsuła nagrodę „zbrodni“, że przez nią „zbrodnia“ się nie udała, nie była pełną, tylko jakoś to wszystko wyszło nijako. Pierwiastek pałubiczny.
Co jej strzeliło do głowy? O kobiety! Musiał jednak — mimo wszystkiego — przyznać (nieśmiałek!), że w tym pośpiechu, nieładzie sukien, szybkiem porozumieniu się egoizmów, było coś, co miało odrębny urok. Wprawdzie on nazywał to tylko „pikantnem“, bo na wzór swych kolegów wieku i stanu zmniejszał pobłażliwie doniosłość swych grzechów, nadając im utarte salonowe nazwy, które zaraz wywoływały w nim wrażenie, jakby się znajdował w przyzwoitej kompanii wspólników z całego świata.
Gdyby ten jego stan zadowolenia przenieść w naoczną świadomość, możnaby go skondensować w aforyzmie: „Tylko grzech nasyca“. Jego zmysłowość dawno już nie miała takiej biesiady extra, więc z kradzioną przyjemnością odnowił sobie to wspomnieńko. Biesiady! I tu miał pewną trudność, żal, że „kielich rozkoszy“ był prawie tylko nadpoczęty. Głodny i złodziej nie mają biesiady. Lecz, aby zneutralizować rozdrażnienie ciała, powstałe wskutek owych wspomnień, rzucał znowu na drogę swych myśli to, jak ona go potem wydrwiła, jak jakiego osła, jak pospolitego durnia, ani domyślając się,
Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/317
Ta strona została przepisana.