alny, ten zwłaszcza, który objawia się w chęci przeprowadzenia komedyi swego charakteru[1]. A taką komedyą, dopasowaną do charakteru Strumieńskiego, była sprawa Angeliki.
Musiał ratować w duszy Oli (dlaczego nie w sobie tylko?) swoją opinię tajemniczego człowieka, mającego styczność z jakąś odrębną, melancholijną atmosferą à la Marya Dunin, atmosferą, w której wszystko jest czyste i wielkie, a nic niema pospolitego, nic z dziedziny Kasiek i Magd. Nibyto nie szło mu o siebie, ale o Angelikę, nibyto chciał się zabezpieczyć przed podejrzeniami Oli bardziej w interesie ideału, niż w interesie stróżów ideału. Ola nie powinna była nic wiedzieć o jego zagmatwaniu wewnętrznem, trzeba mu więc było rozwiać wszelkie jej domysły co do Berestajki, bo onaby to źle, fałszywie zrozumiała, trzeba było wydrzeć, wydobyć obraz zrzucony w błoto, oczyścić go, olśnić nim, dać mu to, co mu się należało, pokazać czem on jest (chyba był?) dla niego.
Tak wołała o ratunek jego zagrożona ambicya, jego życie podziemne, które pragnęło być pogrzebane z wszelkimi honorami. A w ten chaos myśli, obradujących w kostyumie uczuć, wpadła inna wiązanka obserwacyi, pocieszająca, rozjaśniająca wyjście. Oto trzymał w ręku czterolistek koniczyny. Co on oznaczał? Jakżeż się Ola dziś zachowywała? Odtwarzał sobie w pamięci jej słowa, jej mimikę w różnych chwilach, i wystąpiła w nim nadzieja. Skądże ta radość na jej twarzy, to śledzenie go, te łzy (?) w jej oczach, ta sympatya teraz? Bo niewątpliwie myślała, że on sprzeniewierzał się przedewszystkiem Angelice a nie Oli, myślała, że zapomocą Berestajki ona sama odzyska jego miłość, wyruguje z serca tamtę, reprezentantkę wrogiego jej świata umysłowego. Tak
- ↑ Najtrudniejsze miejsce w całej „Pałubie“. Pojęcie „komedyi charakteru“ tworzę jako tymczasowy schowek na pewne dość różnorodne objawy, których powstawanie niecałkiem jest mi jasne. Sprawa ta jest właściwie podobna do poruszonej na str. 241. sprawy instynktu samozachowawczego pewnych utworów mózgowych, tylko że tu idzie o wytwory najbardziej umiłowane, o najdroższe „skarby duszy“. Za komedyę charakteru uważam pewne typowe, stalsze zachcenie umysłu, aby rzeczy, zajścia i stosunki tak a tak pojmować. Zobaczymy to na przykładzie. Jakaś matka ma syna nicponia, ale wierząc (?) w jego dobre serce, daje mu pieniądze, ochrania jego łotrostwa itd., i nigdy nie da sobie wyperswadować, że syn jest nicponiem. Dlaczego? bo zapewne sama wie o tem, ale dla dobrobytu jej charakteru (nazywają to „słabostką“) jest potrzebne, by on był nicponiem a ona w to wierzyła i była wyzyskiwaną. — Filozof, który wierzy w swój system, autor, który chce wmówić w czytelnika, że przeprowadza to a to (autor „Pałuby“?). To jest ten rdzeń myśli, z którym człowiek jakiś czas tak się zżyje, że potem mimo podejrzeń, iż może się myli, nie chce się go pozbyć: za wiele trudu i bolu sprawiłoby rozpleść, rozmiękczyć ów rdzeń, czy guz. Tu należą jednak nie tylko stałe widoczne rdzenie, ale i sporadyczne wybryki, które każdy sam sobie niespodzianie płata w kompromisie ze sobą: jeżeli np. ktoś wbrewwłasnej woli wygaduje się z czemś pod pozorem (pozór tworzy się natychmiast), że zasięga rady; pisze się list, żałując równocześnie, że się go pisze; wierzy się w swój talent, choć się wie, że się go nie ma; robi się coś śmiesznego lub nierozsądnego, pomimo że rozum dokładnie nas ostrzega przed następstwami.
O ile mi się zdaje, to jednak te wszystkie przykłady można wytłómaczyć bez używania słowa „charakter“, np. naśladowaniem samego siebie, uzasadnionemi przypuszczeniami, że się ma może słuszność, jeżeli się robi tak, jak się robi itd.