One nas prowadzą do siebie, odwiedźmy ich, Luta ma pieski, zróbmy jej wizytę. — Ujrzeli Lutę na słomie, warczała, pod nią niby milion piszczących szczurków wiszących u wymion. — Luta, Luta, my ci ich nie weźmiemy, nie, nie, tylko się napatrzymy. — Ot w tym punkcie np. poetyczne odczuwanie sytuacyi przez nich polegało tylko na nieuświadomionych asocyacyach: pieski to niby dzieci, rodzina, w tak małem kółku, spierwotniona, ale zgodna (?), mikrokosmos, symbol uczuć familijnych — a więc znowu trącona struna ich wspólności. — Następnie szli przez ogród wśród drzew owocowych. Zagrzmiało, błyskawica rozdarła niebo, Ola krzyknęła i schroniła się do poblizkiej altanki z poprzeczek brzozowych, tam ją Strumieński uspokajał — choć nie było potrzeba — całusami (poetyczniej: pocałunkami), a gdy wyszli, wiatr zatrząsł drzewami, z jabłoni spadło kilka jabłek w wilgotną trawkę, jedno jabłuszko potoczyło się do nóg — koło nóg Oleńki — hołd i dań drzew, składane swemu państwu! — a Strumieński, który miał dobry wzrok, znalazł jabłuszko i podał Oleńce.
Są w muzeum. Zaraz ogarnął ich charakterystyczny chłód, panujący w salach przestronnych, nie zamieszkałych przez ludzi. Ola widząc szybę i różne nowości, pyta męża, skąd się one tu wzięły; on jednak wymija jej pytania (bo musiałby mówić o Pawełku), ironizuje sobie: Oto jest ten pogański ołtarz, wykopalisko z czasów przedhistorycznych! Przysuwa dla żony trzcinową kanapkę (u Oli myśli: gdzie to było? tu czy tam?), sadza na niej żonę i mówi tajemniczo: A teraz dam ci przedstawienie! Położył obok Oli swój płaszcz, objął ją wpół i pocałował, nie zważając na jej ciche pytanie: Co ty chcesz robić? i zgasił przyniesioną latarkę. W tej chwili zaświeciły tajemnicze oczy, czerwone bły-
Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/336
Ta strona została przepisana.