Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/357

Ta strona została przepisana.

nie zadrgały kolorami życia — były to rzeczy, tak nie mające z niczem związku, tak głupie i monotonne, jak ziemia i kamienie. Tylko on brnął konsekwentnie dalej w ten beznadziejny eksperyment, ba, nawet weń nie brnął, bawił się nim, zaniedbywał go, robiąc z inną kobietą dzieci, postanawiał przekazać go światu jako niezwykłą facecyę, dumny był z niej i wreszcie dziś zabił, zdusił nienawistny postulat.
Widzisz więc Gela, te ofiary, które tu dla ciebie płynęły, nie były dla ciebie nigdy. (Prostował to, co powiedział przed Olą). Ja jednak drwię, szydzę z ciebie naprawdę,......... kobiety w mojem własnem imieniu i na swój rachunek a nie na twój,........ je, bo mi się podobają, bo są żywe i ciepłe, i będę......... kogo mi się spodoba, nie tak, jak chcesz ty, ty potwornie idealny wampirze, któryś mi chciał soki z ciała wysysać, masz, poszukaj sobie tutaj, może się jeszcze co dla ciebie zostało — ha! ha!
I kiedy tak myślami mówił, życie jego w tej chwili wbiegło znowu w nastrojowe, poetyczne zwężenie, bo właśnie gdzieś daleko zaczęło coś wyć przeciągle i straszliwie. Wstrząsnął się, odetchnął i wsłuchiwał się z lubością w ten, jakby najęty do tej chwili akompaniament, któremu wnet zawtórzył inny. Jakże te psy wyły, wyły, wyły, tak właśnie jakby on z Angeliką, której cudowne oczy posyłały mu tylko nieustannie nieme spojrzenia i spojrzenia.
Pochylił się, ukląkł i dotknął płaszcza, który tu zostawił, przytulił się do niego, poczuł ciepło na twarzy i, jakby skarżąc się Oli, szepnął: O jaka straszna głowa, jaka straszna głowa!
A potem pocałował miejsce, gdzie leżała Ola, i myślał o niej z wielką czułością, jak ona śpi, zmaltreto-