Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/371

Ta strona została przepisana.

w „czyny“ jako antidot, chciał tylko wypełnić maksymę: „homo sum et nihil humani a me alienum puto“, a więc być artystą, życia, sługą złotego środka.
Wszystkiem (właśnie że nie!) był związany z teraźniejszością, rzeczywistością: interesami, ciałem, zajęciami, sympatyami, antypatyami nawet. Były to węzły jakby fizyczne, tkwiące we krwi. Sprawa Angeliki, lubo dlań najciekawsza, zajmowała może tylko dziesiątą część jego życia. Dopiero teraz otwarły się przed nim horyzonty swobody — po tylu latach „cnoty“. Strumieński nie wiedział i nie doceniał tego, że ta „cnota“ była nie czemś śmiesznem, ale stróżem tego szczęścia, które mu dawały jego objawienia umysłowe, a zarazem organicznym niejako wytworem jego charakteru, który był, że tak powiem, monogamicznym i dążył do erotycznego wyzyskania jednej kobiety aż do ostateczności — co widzieliśmy na Angelice i na Oli.
Poczucie kłamstw dawało mu siłę krnąbrności do przeprowadzenia swej woli. Któż go pilnował? Któż go kontrolował? Kto widział, że on zepsuł jakąś szaloną ideę? Kogoby to choćby interesować mogło? Sprawa była tak niepodobna do niczego, tak swoja, że strach. Kto śledził zawikłania jego myśli? Kto mógł udowodnić, że on w tem a tem gdzieś zbłądził? Czy Angelika? Ależ niema świata pozagrobowego. Sumienie? pedanterya — to był przecież on sam, a nikt sobie samemu krzywdy nie robi. Ola? ależ ona zapewne uważała już całą historyę za zamkniętą, skończoną. Miała za ciasny umysł i serce, żeby pielęgnować z zachwytem inspekta w jego duszy, — poznał to właśnie tej nocy. Jeżeli wygadał przed nią wszystko, to dlatego, żeby się raz tego pozbyć, nie mieć nic dziewiczego w sobie, pozbawić uroku samotności to, czem się pieścił dotychczas,