Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/386

Ta strona została przepisana.

mieć ustronie Boże na miejscu, na którem odbywały się tak świeckie rzeczy, że na kaplicę znajdzie się miejsce w pałacu, a Ola go usłuchała, bo szło jej głównie o zaznaczenie swego popędu do pobożności wbrew mężowi. Zburzono tedy muzeum, usunięto rumowiska i zasadzono drzewami to miejsce, obrazy zaś zabrał Strumieński do dworu, zamierzając je rozwiesić w pałacu, aby tam wystawić je wreszcie na widok publiczny; ale i z tem się nie kwapił, bo termin wprowadzenia się do pałacu był jeszcze daleki.
Tu mógłbym na rachunek Strumieńskiego zrobić małą elukubracyę poetyczną, żegnającą muzeum, np. w formie litanii z odpowiednim „leitmotivem“ czy też rozpędnikiem. Szkoda nawet, żem od samego początku nie wprowadził jakiegoś osobnego poetycznego „leitmotivu“ dla muzeum i wogóle dla Angeliki; mógłbym był w toku powieści modulowaniem tego motywu robić znakomite efekty: raz rozbrzmiewałby on melancholijnie, to znowu tryumfująco, a np. teraz pogrzebowo. Uzupełnię to jednak w szkolnem wydaniu „Pałuby“, ażeby profesorowie gimnazyalni mieli klasyczny przykład dla pokazywania tajemnic techniki poetyckiej; tutaj napiszę tylko psychologiczny nekrolog muzeum. Jaką rolę miało ono w podziemnem życiu Strumieńskiego. Czy tylko symbolu? Nie. Po pierwsze ciągła świadomość istnienia tego ustronia musiała oddziaływać na umysł jego jak szyldwach, pilnujący więźnia. Myśli, jeżeli są natrętne, można łatwo usunąć z horyzontu widzenia, ale muzeum nie było ani przeźroczyste, ani przesuwalne, nie można go było burzyć i ustawiać napowrót. Przez tyle lat wiedzieć, że tam coś stoi ciągle i cierpliwie, — to coś znaczy, to mogło wywołać u Strumieńskiego, że tak powiem, jakiś zez umysłowy, jakąś suggestyę drżącego pamiętania