giem, i mniemał, że Strumieński ową wierność pojmował całkiem po prostu, jako myślenie o zmarłej od czasu do czasu. Wyciągał Strumieńskiego na wyznania, aby mieć materyał do swej powieści, lecz Strumieński mistyfikował go, pozował, z czego Gasztold wysnuwał wniosek: jaki on skryty, jak czci to swoje, — chociaż Strumieński postępował tak głównie dlatego, że mówienie prawdy sprawiłoby mu kłopot, i wcale nie miał zamiaru robić Gasztolda naprawdę swoim powiernikiem, robił sobie zeń tylko niejako nowe medyum, któremu półgębkiem imponował. Gasztold poznawał się na tem, ale uważał, że na dnie milczącej, uroczystej przesady Strumieńskiego musi być dużo prawdy (bo sam Gasztold dla zupełności chciał, żeby tak było; pierwiastek konstrukcyjny). Tylko gdy Strumieński pokazał mu pewną część obrazów Angeliki, Gasztold zmienił nieco front. Powstało w nim coś jakby zazdrość. Wykazywał techniczne naiwności, mówił, że to literatura nie malarstwo, że to malarstwo domowe, familijne, do prywatnego użytku, ale w istocie rzeczy odczuwał brak stosownego miernika. Wobec Strumieńskiego czasem na odczepne nieco chwalił, ale Oli mówił „szczerze“, że to nic nie warte. Ponieważ jednak należał do tych, którzy dali się opanować słowu „genialność“ i szukają dlań poznak, zdawało mu się często, że tu właśnie spostrzega pewne oryginalne, szczególne znamiona takiej „genialności“[1]. I chociaż z drugiej strony nie zgadzało mu się to znowu z teoryą, że kobieta nie może być genialną, przecież w duchu zachwiewał się, czy się może nie kompromituje wobec tych dzieł, czy może nie lepiej stanąć na stanowisku liberalnem, wpółuznającem, i zaczął też w tym kierunku lawirować. — Co się tyczy Oli, to zaszachowanie jej nie udało się Strumieńskiemu, bo Gasztold nie chciał
- ↑ Do odróżniania „geniuszu“, „talentu“ i do tym podobnych formułek na rangi umysłowe nie przywiązuję wielkiej wagi; uważam je za ciasne. Są jednak ludzie, którzy z zamiłowaniem bawią się temi słowami, i gwarząc o sztukach pięknych i poezyi rozdają owe słowa jako tytuły różnym żyjącym i zmarłym znakomitościom, kłócąc się nieraz między sobą, czy jakiś Y. miał talent, czy geniusz, czy też może był — genialnym talentem? Jeszcze dawno temu lubiłem czytać wywody naukowe o tem, jakie cechy znamionują geniusza a jakie talent, i próbując tych cech tak, jak się próbuje różnych kapeluszy w sklepie, zazwyczaj orzekałem, że jestem ge-niuszem. Moi koledzy poeci, a jest ich pięciuset, robili to samo z takim samym skutkiem — nieprawdaż?