Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/393

Ta strona została przepisana.

już tym razem robić jej przyjemności daremnem wzdychaniem, ona zaś, widząc to, traktowała go lekceważąco, z pewną grzeczną złością. Żal jej nieco było, że się już do niej pożądliwie nie wzdycha (jej zmysłowość polegała na chęci widzenia cudzej zmysłowości), ale przebolała to i tem cnotliwiej wychowywała swe córki. Strzegąc niemoralności w swoim domu, zakrywając ją niejako swoją firmą, tem bardziej umacniała się w swej czcigodności, w spokojnej, wyrozumiałej dumie (dusza wytwarza sama z siebie równoważnik swych krzywd, bo tego żąda jej hygiena, podobnie jak ciało samo zabliźnia ranę). Wreszcie wspomnieć trzeba o szczególnego rodzaju antagonizmie między Gasztoldem a Pawełkiem. — Gasztold był czegoś zły czy zazdrosny, że Pawełka uważają — tj. uważa Strumieński za małego geniuszka, i mszcząc się za swe poczucie pewnej rywalizacyi z tym chłopcem (p. wst.) podrwiwał sobie z niego, wykrywał jego dziecinne przyjemności i tajemnice, a w odwet za to Pawełek go nienawidził. — Gasztold dość często przyjeżdżał na zaproszenie Strumieńskiego, było prawie tak, jakby dobrze żyli ze sobą; zresztą Strumieńscy byli mu wdzięczni za to, że udawał, że mu się ich pałac podoba.
Takby się nic nowego nie stało, gdyby nie całkiem niespodziewany, groteskowy niemal obrót, jaki wzięła zapomniana już historya Angeliki odnośnie do Pawełka. Nim jednak do tego przystąpię, chcę się jeszcze raz ostatni obejrzeć na swej drodze, rzucić okiem na szczyty Strumieńskiego i wychodząc z roli referenta, dośpiewać pieśń niedośpiewaną.