Bo cóż sądzisz ty sam szanowny autorze? Czy chcesz się kryć pod swoje dzieło[1] jak inni poeci, udawać wszechmądrego, wmawiać w nas, że opowiadasz rzeczywiste wypadki, imponować nam swojemi subtelnościami psychologicznemi, które sam nieraz cofasz i takim niepewnym, szukającym tonem wypowiadasz? Nie, tego się po tobie nie spodziewam szanowny autorze, w twem opowiadaniu były takie akcenty, które mi się każą spodziewać, że wprowadzisz mnie za kulisy kulis swej sztuki. Wprowadzasz? Ale czy naprawdę? Więc powiedz mi najprzód — jak ci się podoba Strumieński? Czy jesteś jednym z tych autorów, którzy wyszydzają, wydrwiwają swe postacie, aby przez to narzucić czytelnikowi opinię, że oni sami więcej wiedzą, że są mądrzejsi? Czy nie przerzucasz właśnie swego własnego chaosu na Strumieńskiego? A co myślisz o jego eksperymentach w celu pogłębienia miłości? Czy się z nich wyśmiewasz, czy...
Mamże wyraźnie powiedzieć, że jestem po stronie Strumieńskiego? Gdyby taki człowiek żył i gdybym mógł podglądnąć jego życie wewnętrzne, byłby dla mnie zjawiskiem imponującem, wyjątkowem ze swemi przerażającemi próbami, radbym się z nim spotkał i pomówił. Powiedziałbym mu może: Panie Strumieński, ty który chciałeś urzeczywistnić frazes, w jakiżto wpadłeś chaos! Dlaczego ci nie przyszło na myśl, że nie ty skompromitowałeś ideę, ale że idea skompromitowała się przed tobą! Nic innego nie można było tu stworzyć nad to, co ludzie robili, a ty żyłeś wciąż pod pręgierzem fałszywej myśli, że dobrowolnie nie zrobiłeś tego, co ci się wydawało najwyższem, i tak stałeś się niekrwawym męczen-
- ↑ Bawię się nieraz, śledząc podczas lektury różnych dramatów, jak poeta sili się, by nie wprowadzać tzw. rezonera, lecz przedstawiać rzecz „objektywnie“ tj. tak, żeby czytelnik sam wysnuł sobie te wnioski, któreby autor rad weń wmówić. Jednak taka „objektywność“ nigdy się nie udaje i autor ucieka się do innej metody: robi ze swojej idei akrostych i rozdziela go między poszczególne osoby, wkładając każdej w usta to, co jest stosowne do jej charakteru; czytelnik czy widz ma sobie potem złożyć w całość te alluzye poety. Tak robią ci, co mają coś do powiedzenia, ci co nic nie mają do powiedzenia, nie robią nawet i tego.
Powodem tych kłopotów literackich jest przesąd, że dramat jest czemś w rodzaju kategoryi kaniowskich, spadłą z nieba, najwyższą formą twórczości, którą należy tylko wypełnić (zamiast, żeby poeta sam każdej chwili na nowo ją stwarzał). Przesąd ten grasuje wśród bezkrytycznych adeptów literatury razem z przesądem o sonecie, o istnieniu talentów specyalnie lirycznych, specyalnie dramatycznych, epicznych itd. — bo chociaż każdy zna postulat oryginalności, ale chce być oryginalnym tak, jak o tem w książkach piszą, a za mało ma wyobraźni, żeby jej aparat skierować na własną mózgownicę. Poeci poza sobą, ale nie w sobie.