wskazówek natury, rozszerzał ją, stwarzał drugą naturę w naturze. Słowo „nienaturalność“ jest tylko obłudnym wynalazkiem przeciętników i świętoszków, wiadomo bowiem, że nieraz w „nienaturalnościach“ natura lepiej się wypowiada, niż w swych pospolitych przejawach. Emancypacya miłości „z pęt ziemskich“, którą przeprowadzał Strumieński zrazu z Angeliką a potem sam, jest już choćby z tego względu zamiarem naturalnym, że oboje byli cząstkami natury, a więc ich zamiar idzie na tę samą rubrykę.
Inna rzecz, jeśli o naturze będziemy mówić jako o możliwości. Tu powstają dwie kwestye: Co czekało Strumieńskiego w dalszym ciągu jego eksperymentów? I czy wogóle jego przedsięwzięcie miało sens jaki?
Rozważmy więc, czy Strumieński, gdyby zechciał asymilować czy też annektować wszystko, nawet zdradę, do miłości, byłby już u końca swych eksperymentów? W tym celu, dla lepszego uwydatnienia sprawy, zmieńmy najprzód nieco samą sytuacyę i wyobraźmy sobie idealną parkę, niezmiernie wysubtelnioną psychologicznie, która stara się doprowadzić miłość do nadzwyczajnej wyżyny — a zarazem (finta planu) do absurdu przez ironię dla tego, który miłość stworzył[1]. Postanawiają tedy np. przez próbę wzajemnej zdrady przezwyciężyć czynnik fizyczny, tak że satysfakcya ze zdrady musiałaby się wcielać do skarbca miłości, jedno odczuwałoby rozkosz zdrady drugiego, nawet rozkosz z tej reszty niepowiedzialnej, czy przecież ukrywanej, — słowem, igraszki aniołów wcielonych w ludzi, bawienie się niebezpieczeństwami. Aby dojść do takiego wymijania przeszkód lub asymilowania ich (Womela nazwałby to „zniebieszczaniem“), trzebaby ogromnej siły psychologicznej, szczerości, mądrości i przenikliwości. Tak to można teoretycznie
- ↑ Ten temat zawdzięczam dziełu Przybyszewskiego pt. „W Malstromie“. Falk i Iza kochają się, ale Falk nie może przeboleć tego, że „pierwszym“ był u niej kto inny. Wypytuje o szczegóły... ale to go nie uspokaja. Autor kreśli tę sytuacyę tak, jakby była sytuacyą bez wyjścia, tragiczną od urodzenia. Otóż przeciw temu chciałem zaprotestować, wykazać, że ludzie stojący bardzo wysoko pod względem intellektualnym potrafiliby przecież i taki szkopuł przezwyciężyć — dojść świadomie do tego stanu wyrozumiałości czy obojętności, jaki w wielu małżeństwach siłą rzeczy sam w takich razach po pewnym czasie powstaje. Stąd się wziął ów temat, z którego pierwej chciałem zrobić dramat pt. „Komedya tryumfalna“, lecz potem pisząc „Pałubę“ sam siebie okradłem.