Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/412

Ta strona została przepisana.

To był niejako bilans. Czy dobrze odegrałem rolę wyrachowanego, łamiącego wszystkie przeszkody myśliciela? Ale autor, zamiast tylko czasem wychylać jowiszową twarz z pomiędzy chmur, powinienby może wynagradzać swą śmiałość i wyżyny własnym rumieńcem? Nie chcę iść tak daleko. Tylko, by siebie nieco sympatyczniejszym i bliższym uczynić, zdradzę jedną przynajmniej zakulisową tajemnicę swoich powyższych mądrości.
Otóż są pewne bieżące — w najwyższem znaczeniu — potrzeby ducha, które się załatwia błędami umysłowymi, bujającymi niewiadomo gdzie, gdzieś na pograniczu w cienkiej sferze między tem, co jest nieznane, a tem, co jest już rzekomo załatwione, jakieś nowe niby to wykłuwające się, świtające dopiero pojęcia, formy uchwycenia, porównania, obrazy, próby, bańki, wieżyczki nonsensu. Idealista wymykający się z pod opieki mędrca budującego automaty! Myślenie na tej krawędzi jest z natury rzeczy chaotyczne — wogóle człowiek tylko dla drugich robi pewną suggestyę jasności, sam sobie zaś zostawiony, udaje się nad tę krawędź i zaczyna na sery o myśleć, tj. gubić się w przestrzeniach, które zabudowuje wieżyczkami nonsensu.
I oto obecnie nawet moja ostrożność, kulminująca w wykrywaniu pseudozwiązków między faktami i w teoryi bezimienności, ma swoją pozę, swoją melodyę, a sam jej nastrój uroczysty jest oznaką związku. Czy związki-związki czy związki-niezwiązki? oto jest pytanie. Żądając mówienia faktami mam pyszałkowate uczucie, żem zdarł ze świata skorupę nomenklatury, że plamom, które dotychczas łączono liniami w figurki lub zdarzenia, teraz na nowo przywracam ich pierwotne znaczenie plam, a wzrok fizyczny i umysłowy buja już po morzu bezkształtu; głos ludzki zamiera i staje się szeregiem dźwię-