Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/419

Ta strona została przepisana.

miał on (chciał mieć?) takie wrażenie, że wszyscy „starsi“ (rodzice, krewni, nauczyciele, goście) złączyli się przeciw niemu w spisek, mają co do niego jakiś tajemniczy cel na oku i przeto grają komedyę, na której trop on wpaść nie może; robią i pokazują mu świat w takich a takich kształtach i kolorach, aby go złudzić, a wskutek tego on, Pawełek, jest na jakiemś ogromnem przedstawieniu, i tylko przypadkiem domyśla się, że to jest przedstawienie. Poza stosunkami z sobą przypisywał im jakiś odrębny, nadnaturalny sposób istnienia; to zaś, że w owej komedyi starszych wszystko się tak dobrze zgadzało a na niczem podpatrzeć ich nie mógł, było dlań dowodem doskonałości spisku. Symbolicznem dla tego stanu umysłowego było jego zachowywanie się wobec lustra. Patrząc w lustro widział w niem odbitą swoją postać, potem oddalał się, udawał, że jest czemś innem zajęty, i raptem odwracał głowę, aby ujrzeć, co jest w lustrze podczas jego nieobecności: czy jakieś cudowne pałace, czy twarz dyabelska. Ale lustro nigdy się nie dało zaskoczyć, miało się na straży — tak podobnie jak i starsi, z którymi musiało być w jakiemś tajemniczem porozumieniu.
Był egoizm w tej dziecięcej filozofii, była zarozumiałość bezwiedna: uważał siebie za środkowy punkt jakichś zamiarów i zabiegów, swoje teraźniejsze życie za przejściowy okres ukrycia, podczas którego dokonuje się coś, co potem tę komedyę naokoło niego jaśniejszą uczyni i wreszcie rozerwie. Być może, że takie marzenia osnuwały się w jego duszy na podobieństwo bajek o królewiczach, którzy porwani z domu pędzili życie w zaklętym świecie, otoczeni byli jednak rojem czujnych dworzan (analogia w wielu punktach nie dopisywała) i przechodzili jakieś próby, czy coś takiego.