Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/421

Ta strona została przepisana.

jest w tym wypadku bardziej dokuczliwem niż strasznem. Pawełek nie znał dokładnie zastosowań słowa „pałuba“, nie oznaczało też ono dlań zrazu nic wstrętnego ani ohydnego, tak że niemal tylko przypadkiem przeniósł je żywcem na obraz Angeliki. Latało mu ono w głowie samopas bez odpowiedniego wyobrażenia, a ponieważ wydawało mu się słowem bądź co bądź niezwykłem, więc zczepił je z tem, co było dlań bezimiennem i również niezwykłem, tj. z obrazem Angeliki. Czy i o ile odegrał tu rolę moment akustyczny, to ocenić niezmiernie trudno. Przypuszczam, że Pawełek z początku nie wyczuł ordynarnego lub raczej dzikiego brzmienia, zawartego w samogłoskach „a“ i „u“, ale je przeczuł — choćby pod wpływem tonu, w jakim je usłyszał wymówione. Podobnież i w jego dziecinnem obcowaniu z obrazem mieszkającym w muzeum Angeliki zawarte było w sposób nieuświadomiony przeczucie innych form nastroju, możliwych przy tym obrazie: nastroju widm i grozy — może pod wpływem zasłyszanej u tych samych chłopów legendy o pokazywaniu się pewnej nieznajomej pani w okolicach wilczańskich. Jak legenda ta dopiero później w jego wyobraźni zrosła się z kompleksem dotyczącym Angeliki, tak i różnice brzmienia w słowie „Pałuba“ aż później mu się uświadomiły.
Rozbieranie muzeum Angeliki nie mogło się odbywać tak skrycie, żeby go Pawełek nie dostrzegł; ale przecież zatarło się ono w jego pamięci w zwykłej formie — pozostał tylko fakt, że Pałuba znikła — dlaczego znikła? nie wiedział i nie śmiał dopytywać, a to, co wiedział, wcale mu nie wystarczało. Wspomnienie jej było dlań zagadką, która jednak zamiast drażnić jego ciekawość i badawczość, przybierała formę miłosnej niemal tajemnicy. Pawełek tęsknił za nieznajomą, usiłował na-