Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/427

Ta strona została przepisana.

się Pawełkowi rzecz taka: Ukryty w krzakach obserwował, jak kilku pastuchów rozpaliło ogień na pastwisku i piekło przy nim groch, kartofle i rydze. Wtem opodal ukazała się jakaś kobieta z długimi rudymi włosami) twarzą bladą, oczyma błędnemi, a odziana w łachmany, przez które widać było nagie ciało. Usiadła ona także w pobliżu ogniska na ziemi, robiła do pastuchów różne niby to przymilające się grymasy i nieprzyzwoite gesta, i prosiła, aby jej co zjeść dali. Oni jednak pluli w jej stronę, rzucali na nią grudami, nazywali ją Kseńką Pałubą i wreszcie, dawszy jej kilka spopielonych lub niedopieczonych kartofli, odpędzili od ogniska.
Była to wiejska waryatka, którą raz owi młodzieńcy w przystępie dobrego humoru zgwałcili, i od tego czasu odczepić się od niej nie mogli. Pawełka na jej widok i na dźwięk jej przezwiska przeszły ciarki po ciele. Długo biło mu serce, a potem długo rozmyślał nad ujrzanem zjawiskiem. W jego główce odbywał się wielki kataklizm: bo oto wszystkie bajki, któremi się zabawiał, zetknęły się z rzeczywistością, ta Pałuba, o której tyle marzył, istniała naprawdę, ukazała mu się, — lecz w jakiejże postaci! A przecież w tem zjawisku było coś, czego nie rozumiał, coś odrębnego od wszystkich innych ludzi (bo początkowo nie wiedział, że to waryatka), i to właśnie zmusiło jego nieodporny umysł do wierzenia, iż to jest ta sama a nie inna Pałuba!
W ten sposób padł on ofiarą pospolitej asocyacyi wyobrażeń, ofiarą tego, że rzadko używane słowo „pałuba“ było dlań zrazu obojętnem, tak iż mógł je przenieść na cudowny obraz Angeliki, a potem zrobiło mu niespodziankę swoją odrębną akustyką; ofiarą wreszcie własnych kłamstw i kombinacyi, które, zbałamuciwszy jego samego, zmusiły go do konsekwencyi we własnym