Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/446

Ta strona została przepisana.

której się wstydziła — w roztaczaniu kurateli nad obojgiem grzeszników, w porozumiewaniu się z uległą Pauliną co do obchodzenia się z Strumieńskim, — ona sama potrzebowała dla swoich kaprysów osoby, któraby przed nią drżała, czuła się winną i pomagała jej w strojeniu i podziwianiu panienek Strumieńskich. To też gdy Paulina wyjeżdżała — gdzieś daleko do swych krewnych, chcąc się tam wydać za mąż na podstawie posagu, który jej zapewnili oboje Strumieńscy, — pani Strumieńska uczuła pewną przykrość i żal, żegnała ze łzami biedną sierotę a mężowi zarzucała niewdzięczność względem „tej istoty“.
Życie Strumieńskiego coraz bardziej powtarzać się zaczęło. W tych samych ramach, te same osoby i stosunki, a większa część głównych kombinacyi już była wyczerpana. Gwiazda miłości tajemnicza, która oświecała jego młode lata zbladła zupełnie. Doszedłszy na szczyt jakiejś wysokiej góry, drogą pełną wabiących kwiecistych widoków i niespodzianek, ujrzał po drugim stoku monotonną szeroką płaszczyznę a na jej granicach groby i kości ludzkie. Granica ta przybiegła ku niemu prędzej, niż się spodziewał.
Pawełek wbrew obawom ojca rósł na dzielnego chłopca. Wprawdzie poznawszy „miłość“, kochał się teraz w spotykanych ideałach platonicznie ale z więcej realnym podkładem marzeń, lecz porzuciwszy narzucone mu przez ojca malarstwo, oddawał się z furyą, właściwą jego wiekowi, wszelakim sportom, do czego go Strumieński sam zachęcał. Ileż razy mama przestrzegała: utopisz się, spadniesz, zastrzelisz się! I „sprawdziły się“ jej przepowiednie. Wyjechał raz w pole na niesfornym koniu, który nie słuchając nieumiejętnego jeszcze jeźdźca, powrócił galopem do stajni, a Pawełek siląc się wciąż,