Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/46

Ta strona została przepisana.

— Cóż robią ci ludzie na stokach góry? — spytałem znowu po chwili.
— To robotnicy, którzy kopią za dzwonem — kosztem naszego bractwa. Z pokolenia na pokolenie utrzymuje się tradycya, że w głębi ziemi, na której mieszkamy, znajduje się olbrzymi dzwon. Przed bilionem lat słyszano jego głos, rozbrzmiewający gdzieś po wnętrznościach gór, i wtedy na powierzchni ziemi szalały burze, biły pioruny, latały dziwne zwierzęta a wszystkie linie psychiczne między ludźmi przedłużyły się i przecięły. To też gdy nam się czasem zdaje, że słyszymy jakieś głębokie echo, rozdrażnieni wściekamy się, hulamy, mordujemy się wzajemnie i podpalamy nasze domy, a kiedy minie chwila szału, wracamy do spokojnego życia i kochamy się jak króliki. Zresztą te fałszywe alarmy dają nam dużo emocyi. Więcej mi powiedzieć nie wolno.
— Dlaczego?
— Spójrz, jaki los czeka zdrajców tajemnicy!
Tu wskazała palcem na grupę ludzi w jednym zakątku kopalni, pochyloną nad jakimś ruchliwym przedmiotem. Zbliżyłem się do nich i ujrzałem człowieka przybitego do skały za język; ludzie ci naigrawali się z niego i szczypali go w pośladek, on zaś piszcząc wierzgał nogami na wszystkie strony.
— Nie trwóż się jednak o tego człowieka — rzekła Hermina — nic mu się nie stanie. Źleby z nami było, gdyby nasze posłannictwo zależało tylko od dyskrecyi jednego człowieka; jest ono daleko lepiej ubezpieczone. Zaczyna pan pojmować? To zjedziemy na dół na próbę słuchu.
Siedliśmy w windę i spuszczono nas na samo dno kopalni. Położyłem się na ziemi, i przytknąwszy ucho do jednego z lejków wkręconych w ziemię, łowiłem całą