Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/47

Ta strona została przepisana.

godzinę echa z podziemi. Nic; głucho było. Kiedym już miał wracać na świat boży, spytałem dziewczynę:
— Pocóż tedy ci robotnicy? Dlaczego kopiecie za zgubą i hańbą waszą, wy paradoksiarze?
Hermina poczęła się znowu litościwie śmiać, jakby się dziwiła mojej niepojętności i podała mi jakiś przedmiot. Były to różowe okulary. Włożyłem je na nos — i o dziwo! w mniemanych robotnikach poznałem wszystkich członków Bractwa, z którymi dopiero co się rozstałem.
I teraz powtórzyła się znowu ta sama historya z przepaską i ta sama karuzela wśród ciemności, poczem ujrzałem się znowu niespodzianie przed trybuną pana Acheronty Movebo i jego towarzyszy, którym Hermina przedstawiła mnie następującemi słowy:
— Oto nasz brat, głuchman.
Gratulowano mi ze wszystkich stron, ściskano mi ręce, całowano, obdzwaniano mnie czapeczkami, a potem zaprzysiągłem uroczyście rotę, składającą się z trzech punktów, które są pozornemi sprzecznościami. Niestety punktów tych wyjawić nie mogę, bo to są tajemnice każdego z nas (t. j. członków Bractwa) ze sobą samym a przed wszystkimi.
Zabraliśmy się zaraz do pracy. P. Acheronta, wszedłszy znowu na trybunę, oznajmił:
— Bracia dyskretni! Teraz wytrzyszczać oczy! Przystąpimy do głosowania Klapy Bezpieczeństwa!
Przed nim leżała na stole wielka mapa z mnóstwem kółek połączonych ze sobą odpowiedniemi liniami. Każde kółko przedstawiało duszę ludzką. A p. Acheronta wrzasnął:
— Zbliż się teraz szlachetna denuncyantko i wyjmij szpilkę z pięknych loków swoich!