Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/501

Ta strona została przepisana.

niuszem. Moi koledzy poeci, a jest ich pięciuset, robili to samo z takim samym skutkiem — nieprawdaż?

Str. 386. w. 3. ...kryje się pod swoje dzieło...
Bawię się nieraz, śledząc podczas lektury różnych dramatów, jak poeta sili się, by nie wprowadzać tzw. rezonera, lecz przedstawiać rzecz „objektywnie“ tj. tak, żeby czytelnik sam wysnuł sobie te wnioski, któreby autor rad weń wmówić. Jednak taka „objektywność“ nigdy się nie udaje i autor ucieka się do innej metody: robi ze swojej idei akrostych i rozdziela go między poszczególne osoby, wkładając każdej w usta to, co jest stosowne do jej charakteru; czytelnik czy widz ma sobie potem złożyć w całość te alluzye poety. Tak robią ci, co mają coś do powiedzenia, ci co nic nie mają do powiedzenia, nie robią nawet i tego.
Powodem tych kłopotów literackich jest przesąd, że dramat jest czemś w rodzaju kategoryi kaniowskich, spadłą z nieba, najwyższą formą twórczości, którą należy tylko wypełnić (zamiast, żeby poeta sam każdej chwili na nowo ją stwarzał). Przesąd ten grasuje wśród bezkrytycznych adeptów literatury razem z przesądem o sonecie, o istnieniu talentów specyalnie lirycznych, specyalnie dramatycznych, epicznych itd. — bo chociaż każdy zna postulat oryginalności, ale chce być oryginalnym tak, jak o tem w książkach piszą, a za mało ma wyobraźni, żeby jej aparat skierować na własną mózgownicę. Poeci poza sobą, ale nie w sobie.

Str. 387/8.
Por. str. 225. w. 21., str. 233. w. 2. Co do przy-