przed oczyma czytelnika, pokazuje mu wciąż: „popatrz jak ja to robię“. Ideowej łączności „Pałuby“ z „Maryą Dunin“ odkryć nie trudno. „Pałuba“ jest niejako wykonaniem programu, wypełnieniem ram, mglisto zarysowujących się w „Maryi Dunin“. Wprawdzie moja ibsenowska surowość znikła, nie nalegam na „zaraz! natychmiast! excelsior!“, stałem się liberalniejszym, a w „Trio“ staję nawet po stronie postulatowców i usiłuję bronić momentu komedyi. Ale zato banalną kwestyę ideału i czynu, pozoru i treści, zamieniłem bodaj w części na praktyczną, drobną monetę, pokazałem tajemniczy moment klapiarstwa w życiu na drobniutkich przykładach, które każdy może przetransponować dla swego domowego użytku, wytłómaczyłem wreszcie, o ile takie klapiarstwo jest konieczną funkcyą psychologiczną. Korzyść z tej nauki byłaby może większa, gdyby „Pałuba“ stała jeszcze bliżej praktycznego życia. No ale trudno porzucać dawne poetyckie nałogi. Zresztą, jak doświadczenie literackie uczy, po mojej śmierci otworzy się zapewne ów drugi horyzont, o którym mówiłem na końcu „Tria“; kto tego dożyje, doczeka się idealnej „Pałuby“, takiej, jaką się powinno było napisać.