Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/531

Ta strona została przepisana.

ściach Dzierzkowskiego, Kraszewskiego, Lama itd. ale z konieczności, wytwarza się w „Pałubie“ ciągły kontakt między autorem a czytelnikiem. Ma to tę niedogodność, że autor łatwo staje się dla czytelnika niesympatycznym i arroganckim, skoro nie dowierzając jego bystrości umysłowej sam formułuje mu rezultaty, do których zmierza. A wszakże czytelnicy nasi przyzwyczajeni są robić swoje interesa na lekturze: domyślać się, objaśniać, komentować, zgadywać te banalności, które im autor „z ich duszy wyczytał“; podwójnie więc niemiłym musi być dla nich autor, który nic z ich duszy czytać nie chce a tylko ze swojej. Ale na to już nie poradzę.
Pomimo swych apostrof do czytelnika jest „Pałuba“ książką pisaną zupełnie bez względu na czytelnika a dla niego i przed nim. Tymczasem wszystko, co się dziś u nas pisze, pomimo pozy tworzenia bezinteresownego, samotnego, pisze się przecież wciąż z tajemną myślą o czytelniku, o tem, jakie to na nim będzie sprawiało wrażenie. Cała teraźniejsza poezya nasza obliczona jest tylko na wrażenie. Z naiwną otwartością przyznają to nawet jej teoretycy. Każdemu idzie o to, żeby małpując Baudelairea w myśl pochwał W. Hugo zrobić jakiś nowy dreszcz. Poeta wmyśla się z zapałem godnym lepszej sprawy w psychologię czytającego, dba o to, żeby go utrzymać w jednorazowem naprężeniu, walić go raz w raz młotem po głowie, oblicza głupstewka, boi się, by nie powtarzać tego samego wyrazu parę razy w jednem zdaniu, boby to raziło wewnętrzne ucho czytelnika, robi symfonię obliczoną w proporcyach, aby tylko nie wypuścić go z pod chwilowego uroku, — i czyżby taki poeta chciał popsuć sobie filigranową architekturę swego dzieła apostrofami do czytelnika? skazić „wieczność“ poematu wspominając o Daszyńskim? wypadać z tonu na każdym