Gdy taki wyczuwacz przeczyta np. „Pałubę“, nie spyta się: Czego autor chce? Czy ma racyę czy nie? Czy trzeba się do niego zastosować? Czy trzeba skorzystać dla siebie z tego kośćca psychologicznego, który rozgałęzia się w „Pałubie“? Nie! On spyta tylko: A ile tam kilogramów poezyi?[1] Wielkiej poezyi? I po skonstatowaniu, ile jej jest i skonsumowaniu jej, pójdzie spokojnie dalej. Bo Poezya nie obowiązuje, nie mąci nikomu sumienia, nie napada na drodze, nie wdziera się w niczyje intellektualne świętości, nie zmusza do przeuczania i przeinaczania się.
To wszystko pochodzi stąd, że ludzie nie zdają sobie sprawy, iż poezya jest nie czemś jednolitem ale naczyniem na różne treści, prowizoryczną, pomocniczą jedynie formułką dla pewnych dążeń ludzkich. Jest to znany objaw hipostazowania, guz, rozrośnięty wskutek tradycyi do rozmiarów fikcyi, której strzegą próżność i próżniactwo. Rozwiązując ten guz wyzwala się związane w słowie „poezya“ dążenia ludzkie, uruchomia się cały kompleks. Gasztold, zahipnotyzowany dotychczas jak widmem potrzebą utrafienia w tajemniczy a odwieczny rytm poezyi, może teraz pisać co i jak mu się podoba, mścić się na prawo i na lewo, tęsknić, marzyć, filozofować, bredzić — bo żaden bóg Poezyi nie potępi go na sądzie ostatecznym, żadna idea nie poniesie uszczerbku.
- ↑ To pytanie jest jednak poniekąd uzasadnione (str. 260. w. 16.), ale chodzi o to, że owo wytężenie mierzy się miarą pracy wziętej na seryo, pracy tuż przy ziemi, a nie zaznaczonej symbolicznie. Nasi poeci posługują się wciąż banknotami, przekazami a nie gotówką; np. mówi się o wielkich myślach, czynach, lotach, tajemnicach, ale nigdy się ich nie pokazuje, nie specyalizuje. Jest to twórczość trzymająca się tylko życia następczego; np. „Sny Maryi Dunin“.