i niezrozumiałych ksiąg, które im były większe i cięższe, tem poważniejszą dawały zabawę. Wino do mszy ukradł Robert z ojcowskiej piwnicy — i raz obaj popili się aż do mdłości.
Naturalnem było, że z wiekiem podrzędne stanowisko Włoska zmieniło swój przykry charakter, a między oboma chłopcami powstał węzeł niemal braterski. Razem przebyli czar pierwszych wątpliwości religijnych i pierwsze doświadczenia zmysłowe. Równocześnie wpajał im ojciec nienawiść do reszty rodziny Strumieńskich tudzież własne przekonania patryotyczno-filozoficzne, a chociaż go obaj krytykowali i wyśmiewali, przecież zasady te i nastroje z niemi związane żłobiły dość głębokie bruzdy w ich młodocianych umysłach. Największą wrażliwość w tym względzie okazywał, czy też raczej zaznaczał Piotr, który być może z chaty swych rodziców wyniósł[1] pewną dozę uległości i zdolność przystosowywania się do sytuacyi. Był on też — w sekrecie przed Robertem — faworytem starego Strumieńskiego, który lubił nań zrzędzić i targać go za uszy, bo chłopak był bardzo ładny. Powstała przytem jeszcze następująca komplikacya:
Wśród domowników w Wilczy urobiła się plotka, że Piotr jest bękartem Strumieńskiego. Stary jej nie zaprzeczał, owszem przez stosowne milczenie potwierdzał ją i utrwalał. Wszak i tak w duchu nie wiele liczył na Roberta jako na kontynuatora rodu, a podejrzenia o spłodzenie tak dorodnego syna, jak Piotr, pochlebiały mu i dawały niejakie pocieszenie za Roberta, który się nie udał. Plotka dostała się i do szkół, do których uczęszczali obaj chłopcy, a w formie złośliwych żartów i przezwisk obiła się o uszy Piotra. Reagował na nią z początku szablonowo, stając w obronie honoru matki
- ↑ Naturalnie nie mam tu na myśli jakichś wpływów, tkwiących we krwi, którymi tak chętnie posługują się dzisiejsi autorowie a za nimi i przeciętna nasza intelligencya. Idzie mi tylko o przykłady służalczości, jakimi mógł Piotr nasiąknąć, spędziwszy pierwsze swe lata w chacie ludzi ubogich; pojmuję więc rzecz tylko psychologicznie, nie fizyologicznie. Mimo to nie zaprzeczam, że dziedziczność, rasowość itp. czynniki może i istnieją, że ktoś np. może być „urodzonym“ lokajem lub „urodzonym“ księciem. Ale hipotezy tej, którą nawet naukowo skontrolować trudno, nadużywa się w życiu potocznem jako pewnika, aplikując go wszędzie tam, gdzieby rzecz można wytłómaczyć z o wiele bliższych a mniej dowolnych pobudek. Np. śmiały okrzyk goryczy posła Bojki w Sejmie piętnuje się jako objaw chłopskiej natury — w tym wypadku komunał służy za podpórkę do zemsty i daje rodzaj potwierdzenia oburzeniu strony przeciwnej. Inny dowcipniś upatruje w namiętnem zwalczaniu szlachetczyzny, jakie uprawia np. Daszyński, objaw właśnie buty szlacheckiej tego socyalisty: tu komunał odwodzi od wnikania w meritum polityki Daszyńskiego, odejmuje wartość jego szczeremu przejęciu się swemi zapatrywaniami, a ukazuje rzekomo jakiś głębszy, jemu samemu niewiadomy motyw jego działania. — Zastrzegam się, że nie zabieram tu wcale głosu jako zwolennik tej, tamtej lub innej partyi politycznej, interesuje mnie tylko psychologiczna rola komunału, w którego pętach być może znajdują się nawet i powyżej wymienieni politycy.
Podobny wypadek zauważyłem niedawno przy takiej sposobności: Holzapfel napisał filozoficzną książkę pt. „Wszechideał“ (Panideal), nie dla każdego przystępną,a ów Holzapfel jest żydem. Otóż ktoś powiedział, że trudną i nieprzystępną jest ta książka z tego powodu, iż jej autor jest potomkiem talmudystów. Jakże temu, co to powiedział, byłoby na rękę, gdyby np. Kant był żydem.
Lub dajmy na to, że N., potomek szlachty zaściankowej, w poczuciu jakiejś swojej krzywdy prowadzi ciągłe procesa i nie waha się po przegraniu sporu w ostatniej instancyi apelować nawet do monarchy: czyż nie znajdzie się mnóstwo ludzi, którzy wpadną na „odkrycie“, że w N. odezwała się staropolska żyłka pieniacka?