Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/71

Ta strona została przepisana.
IV. Angelika.

P
Po objęciu spadku i przebyciu różnych wrażeń o kłopotów, związanych z tym faktem, postanowił Strumieński pojechać do Włoch — do tego kraju klasycznych zaokrągleń natury — tym samym szlakiem, który już poznał w towarzystwie Roberta. Wówczas jednak, przykuty do chorego niby przyjaźnią, nie mógł napoić się wrażeniami podróży, zwłaszcza że zazdrosny Robert uszczuplał mu swymi kaprysami wielką część przyjemności, a on — z przyjaźni — udawał nawet, że tych wrażeń nie pragnie lub że się na nich poznać nie umie. Chciał więc teraz odświeżyć i poprawić te swoje pierwsze wspomnienia na większą skalę, a wziął się do tego z pewną pedanteryą. Zarówno z pietyzmu dla zmarłego „przyjaciela“, jak dla odczuwania satysfakcyi, że jest od niego uwolnionym, zatrzymywał się akuratnie w tych samych miejscowościach, gospodach i pokojach, co Robert, zwiedzał okolice, które Robert sobie zachwalał, ale których już ujrzeć nie zdążył.
Im bardziej Strumieński oddalał się od kraju, tem więcej — jak mu się zdawało — czuł, że wartość jego osobista rośnie: nikt nie poznawał w nim plebejusza, a niekiedy nawet uważano go za polskiego hrabiego. Zachowanie się jego w podróży było wahaniem się między pozą: „typ łagodnego Słowianina“ a „typ kulturnego Europejczyka“, nb. o czułych na piękno nerwach. Tę drugą pozę podpatrzył u Roberta. Posługując się imieniem Roberta, wszedł w koła artystyczne, w których już pierwej o nim wiedziano, ale sprawą jego legalności nie zajmowano się tak złośliwie jak w kraju.