Artyści przyjęli go z otwartymi ramionami jako materyał na nowego mecenasa sztuki. Strumieński właściwie byłby wolał zostać jej adeptem, byłby wolał próbować tych studyów, które dawniej podpatrywał u Roberta, i do których czasami czuł się bardziej powołanym niż zarozumialec Robert. Ale majątek i odziedziczone nowe „obowiązki“, których bądź co bądź zrzekać się nie chciał, uwalniały go poniekąd od obowiązku zostania dobrym malarzem, z drugiej zaś strony poznanie dzieł imponujących, o jakich dawniej nie miał pojęcia, i obawa podjęcia się olbrzymich trudów sprawiły, że nazwał swoją chętkę „fałszywym apetytem“. Zaprzestał więc malować i winszując sobie tej rozumnej rezygnacyi — wskutek której cierpiał tajemnie i teraz i później — przyuczał się od biedy do roli znawcy i miłośnika, jakkolwiek czuł jej śmieszność i upośledzenie. Głównie jednak wpłynął na taką decyzyę Strumieńskiego wypadek, który rdzennym władzom jego duszy nadał inny upust.
Na jakiejś wystawie obrazów ujrzał pejzaże Niemki Angeliki Kauffmann[1] — była to tylko imienniczka słynnej malarki z XVIII wieku — i uznał je za „smutne jak śmierć“, tem bardziej kiedy (a raczej: dlatego że?) usłyszał frapujące szczegóły o osobie ich autorki. Że mianowicie ta kobieta to waryatka, nazywa się „niepokalaną Artemidą“, piękna lecz zimna, nie zdolna wzbudzić żaru miłosnego ni w sobie ni w innych, i że ma hymen cornutum: tak dziwacznym jest talizman jej talentu! To wszystko go zainteresowało, lecz nie mógł się zdobyć na inny sposób sądu jak opinia publiczna, i raz po ujrzeniu jej z daleka, wnioskując z domniemanych szczegółów anatomicznych o jej temperamencie, zabawił się tanim kosztem w obserwatora i zawyrokował: „Ma ona w sobie stanowczo coś niekobiecego“. Tym przesą-
- ↑ Imiona kobiece w „Pałubie“ pochodzą z pietyzmu dla bardzo dawnych wspomnień. Dwa są zaczerpnięte z lektury: Kseńka jest nastrojowo spokrewnioną z Kseńką z „Zamku Kaniowskiego“; z postacią Angeliki Kauffmann zaznajomiłem się jeszcze wiele lat temu, gdym dostał w szkole jako nagrodę dziełko dla młodzieży pt.„Znakomite niewiasty“. Przy pierwszej redakcyi „Pałuby“ niemało mi szło o to, żeby imię „Angelika“ wywoływało pewien stały nastrój w czytelniku, przypominający mu coś anielskiego, idealnego. Imię zaś „Berestajka“ ma dla mnie znaczenie dwóch pamiątek: i jako ślad dawnych wspomnień i jako ślad rozmyślań nad psychologią snu. Śniło mi się mianowicie raz, że jako mały chłopak biję się z innym chłopcem, brzydkim a ubranym jakby w jakiś habit zakonny, na sposób Tybetańczyków z Podróży Landora. Zrazu miałem nad nim przewagę, potem jednak on obił mnie straszliwie. Nazywał się Beresaczko. Otóż zbudziwszy się przyszedłem do przekonania, że nazwisko to pochodzi ze zrobionej we śnie kumulacyi nazwiska „Borodajko“ (które nosił jeden z moich kolegów gimnazyalnych, zresztą całkiem mi obojętny) — ze słowem Beresteczko. Ale zdawało mi się, że proces kumulacyi wskutek powolności snu nie został zakończony, gdyż ostateczny rezultat powinien był brzmieć: Berestajko, a nie: Beresaczko. Otóż żeby niejako naprawić, zaokrąglić ten „pałubizm“ snu, wpakowałem nazwisko „Berestajko“ do mej powieści, — robiąc to właściwie wbrew jej duchowi, ponieważ szanując twory rzeczywistości powinienem był zatrzymać nazwisko: Beresaczko.