Teraz nastał dla Strumieńskiego okres, w którym dobry geniusz jego życia dał mu zakosztować tzw. słodyczy cierpienia, a ustrzegł go przed przepaściami.
Straszne wstrząśnienie nerwowe, jakiego doznał przez śmierć Angeliki, wywołane było nie tylko faktem jej utraty, ale i nadzwyczajnemi okolicznościami, wśród których to się stało. Smutek przytłumiła groza.
Wprawdzie, spełniając życzenie Angeliki, w dzień po jej pogrzebie wszedł do muzeum i tam, odsłoniwszy jej tajemny obraz, spędził przed nim parę godzin w bezmyślnem odrętwieniu. Jednakże ból jego nie znosił przymusu i biegł inną drogą, szukając sobie silniejszych punktów zaczepienia.
Zamknąwszy muzeum Angeliki, Strumieński godzinami krążył naokoło dworu, przyciągany magnetycznie przez jedno miejsce: studnię. Wreszcie, gdy widział, że nikogo naokoło niema, przystąpił do niej ostrożnie i odchylił nieco zielone gałęzie, zasłaniające światło. Nic nie zobaczył prócz czarnej czeluści, bo lustro wody w studni było położone głęboko.
Poszedł na pole do robót, jak gdyby się nic nie stało, a myśl jego wciąż była przy studni. Wrócił po jakimś czasie znowu, odgiął gałęzie, odłamał z nich kilka, położył się na ziemi i patrząc w głąb, przyzwyczajał oko do ciemności. Wkrótce dojrzał zielonym, wilgotnym mchem pokryte deski, których krawędzie gdzieniegdzie wysterczały, ukazując na ścianach studni w szczelinach ziemię, porastającą trawą. Wody nie widział. O te krawędzie mogła zawadzić (głową?) Angelika, spadając do
- ↑ Zwracam uwagę na to, jak w całym tym rozdziale objawia się działanie czynnika pałubicznego nie tylko w oporze, który stawia Strumieńskiemu jego własna dusza, ale i w oporze urządzeń technicznych na świecie: chce słyszeć głos Angeliki — słyszy głos ciotki, chce śnić o niej — śni o guwernerze, chce ją rysować — nie udaje mu się; zdaje się, że gdyby nawet chciał naprawdę zwaryować na temat pośmiertnej miłości, zawiódłby się także.