biegać puste pokoje i niby szukać czegoś czy kogoś, potem wchodzić do salonu, na werandę, a wreszcie iść do ogrodu na ten spacer. Ulegając dziwacznej pomyłce umysłu, kazał pod ścianą dworu od ogrodu złożyć długa drabinę i zwój lin, lecz nie wytłómaczył nikomu celu tego nakazu, bo jakże mógł się przyznać, że w ten sposób lżej mu było myśleć o szczegółach śmierci Angeliki? Taką samą nieznośną pomyłką umysłu było, gdy powtarzał sobie: niema jej! niema! jakby co chwila na nowo odkrywał jej brak. Niema jej — a przecież dopiero co była. „Była“ ukazywało się jako teraźniejszość i chciało być panią, a surowe „niema“ zabijało ją ciągle jako nonsens. Te uparcie aż do idyotyzmu powracające zestawienia myśli męczyły okropnie mózg Strumieńskiego; nigdy on się nie spodziewał, żeby w bolu psychicznym było tyle fizycznego pierwiastku[1].
Do pewnego stopnia wprawdzie dopuszczał uczucie bolu, a nawet powiększał je skrycie: miał w tem dziwną przyjemność, podobną do tej, jaką się miewa, naciskając swój ząb bolący. Ale potem gorączka bolu rosła ponad miarę, tętniła w brwiach i skroniach, aż Strumieński na pomoc przywoływał różne komiczne myśli, wyobrażał sobie cierpienia głodu lub wyrywanie języków podczas inkwizycyi hiszpańskiej i próbował cieszyć się, że sam nie doznaje aż takich tortur, że ma co jeść i w co się ubrać, a gdy te próby nie pomagały, zgnębiony pisał laską na piasku słowa: Kiedyż się to skończy!
Męczyły go również owe wycieczki nocne, z których wracał z mętnemi uczuciami, jak złodziej, jakby się sam przed sobą wstydził tej namiętności rozpaczy. Znienawidził je, a tymczasem z kąta jego dzikiego bolu wyszła ku niemu dziwna obawa: by kiedyś raz we śnie nie zaszedł do studni i sam tam nie wskoczył. To mogła
- ↑ Tu przykład, który zbija późniejsze twierdzenia Strumieńskiego na str. 105. w. 26. i str. 107. w. 11., ukute na gruncie dualizmu: ciało-duch.