Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Codziennie chodził do swej poprzedniej siedziby, lecz dwór omijał, wkradał się tylko do muzeum.
Powoli Strumieński przyzwyczaił się do osamotnienia: przestały go dusić myśli musowe, zaś myśl, że duch Angeliki unosi się naokoło, jeszcze świeży i silny, utraciła cechy pewności i grozy, a nabrała cech łagodnych — wszakże zwiędły już i te kwiaty, które widziały jej spacer ostatni. — Był to wynik zmęczenia reprodukującej pamięci. Wyobrażenia o Angelice stały się bardziej ogólnikowemi, rozpacz zamieniła się w smutek, a smutek szukał szerokiego oddechu, niemych świadków i uczestników. Były więc nimi drzewa, gaje, strumień, chmury, słońce, księżyc i gwiazdy, ptaki, rośliny, owady — cała przyroda, o której jako tzw. intelligentny człowiek wiedział, że ją trzeba kochać i rozumieć. Było to bezwiedne urozmaicanie wyobrażeń, rozrywka pod pozorem, że i ona wciela się do melancholii. Mianował Angelikę boginią tej przyrody, „mniemał“, że ją wszędzie widzi i słyszy, dlatego, bo ona była tłem wszystkich jego myśli; był to panteizm osobliwego rodzaju. Kochajac Angelikę, chciał kochać świat cały, aby mieć złudę wielkości kochania, ją niewidzialną prowadził tu za rękę, pokazywał jej te zawikłania w przyrodzie, które są pięknością, toczył z nią w myśli rozmowy, a w chwilach szczególnego podniecenia, przy wschodzie lub zachodzie słońca, przy odkrywaniu nieznanych mu dotąd zakątków lasu, miewał przez to niewidzialne obcowanie z nią napady nieokreślonego, powiększanego dobrowolnie zachwytu, prawie jakby szczęścia i rozkoszy. — Nieraz zaś, kiedy się tak intensywnie wpatrywał w kontury, kształty i barwy naokoło siebie, zapominając absolutnie o wszystkiem, wówczas zakulisowym ruchem fantazyi wywoływał w sobie wrażenie, że kształty te i barwy