Z sąsiedniego parku unosiła się muzyka orkiestralna i trącając falami powietrza, przybiegała aż do Janki, aby opływać jej ciało. Czas pewien kołysała ją do dalszego snu, potem jednak jak zniecierpliwione dziecko rozbudzała ją — niby do trzeciego bytu. Coś znanego lecz dawno zapomnianego przypominało się tkliwiej niż matka. Ostre, zgrzyczące kawałki rozbitego szkła stapiały się w tem cieple i tworzyły dzwonki, które, rozsypując się lekko po świeżej murawie, szeleściły tajemniczemi dźwiękami, zapowiedzią przyjścia melodji, która wszystko zwycięży!
Lecz ciche, osłabione, ginęły na drodze do ukochanej Janki. Głosy z ulicy, kroki, rozmowy, pchały się do pierwszeństwa uwagi. Słuch Janki uczył się przeciskać wśród tych przeszkód; przyciągała ku sobie zabłąkane dźwięki i odratowywała je — ale często zdarzały się nieznośne przerwy, w których nie słyszała nic, prócz tykań zegara i ruchów własnego ciała na śmiertelnej pościeli. Starała się więc być zupełnie nieruchomą i znowu wyławiała tonące dźwięki, raczej się ich domyślając niż słysząc, — pojawiały się one w jej świadomości, jakby przychodziły zamaskowane, uniknąwszy po drodze dziwnych niebezpieczeństw.
Ale i to ustało. Jeszcze raz — i umilkło. Wtedy poczuła się osamotnioną i dopiero poznała, że się zbudziła. Od strony ciała podchodził ku niej ból zaczajony, pewny siebie, którego napróżno starała się nie dosłyszeć. Krzyknęła nagle ratunku i przeraziła się, — zdawało się, że to krzyknął ktoś będący w pokoju. Spojrzała na zegar: wskazywał 20 minut przed czwartą. Ta pora była jej skądsiś dobrze znana. Zapewne z czasów dziecięcych. Wskazówki na cyfrach 4 i 8 były śmieszne, jak wąsy Tatara, pozbawionego oczu. Te wąsy czasem zadrgały
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.