Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

i znowu zwisały nieruchomo; istota ukryta w zegarze nie dawała się poznać.
Nie było więc w pokoju nikogo i nikt nie wchodził. Nie krzyknęła przedtem i krzyknąć nie mogła. Ten klawisz w niej nie odpowiadał na żaden nacisk. Gorący wstyd czy przeznaczenie wstrzymywało ją, tak że w tym serdecznym uporze zsuwała się na krawędź, ku jakiemuś niebezpieczeństwu. Czekała, czy kto wejdzie, lecz była nawet dumna, że miała umierać bez świadków. W ostatniej chwili uchwyciła się jednej myśli: o czerwonej wstążeczce. Ona odnalazła się, była tu gdzieś koło niej. Ona sama odnalazła się, ale trzeba ją było odszukać. To było najważniejsze. Kto wskaże jej to miejsce na świecie?
Kto, jak nie tony muzyki, które znowu napływają silną falą, żywe do żywej i żyć mającej! Zupełnie jasno i pewnie prowadzą ją do miejsca zguby. Wstęga melodji odwija się czysta i błyszcząca. Można ją trzymać spokojnie w ręku. Teraz nie grozi już żadne niebezpieczeństwo. Trzymać i śpiewać... Miały w sobie moc niesłychaną, choć mijają szybko. Z zapartym oddechem rozkoszy i obawy śledziła chora to mijanie nieodwołalne. Lecz jak wodospad zbliżał się motyw uroczysty, rozstrzygający, który będzie zapłatą za wszystko...
Podniosła się na łóżku i słuchała z otwartemi ustami, z bijącem sercem. W palcach trzymała i rozsnuwała coś niewidzialnego, coraz szybciej i niecierpliwiej...
Aż nieostrożnie odsłoniło się miejsce zguby...
I nagły huk przeciął jej obcowanie z muzyką. Na drogę wtoczył się wóz ciężarowy.
Wóz ten wyjechał z piekła. Zaprzężony w ogromne kare konie o kosmatych nogach, na każdym kamieniu podskakiwał i spadał, wstrząsając swoją zawartością, a były w nim bryły i skały. Zaszczękały i zazgrzytały