Nie mógł sobie w pierwszej chwili przypomnieć. Nie było takiego wywoływacza. Skądsiś jednak znał tę nazwę. Pyriphlegethon! Słowo z dwóch słów złożone — a taką przecież była nazwa płynu, którego stale używał, — tak mówiła mu pamięć słuchowa. Więc wróciło mu uczucie oswojenia się, które na chwilę zgubił. Ręka, która się była zawahała, przechyliła płyn i część wlała do miseczki.
Wtedy ściszył się w nim oddech. Ostrożnie nawet przed światłem czerwonem wyjmował z kasety kliszę-zagadkę. Spojrzał, aby sprawdzić powierzchnię. Błysnęła ku niemu na chwilę mleczną stroną, poczem zanurzyła się w miseczce.
Wanienka zamieniła się w kołyskę... Kołysząc, śpiewał w myślach: Pokaż się ty czoło wysokie, pokaż się ty nosku rasowy, zarysujcie się wy jedwabiste brwi delikatne i wy, spieczone gorączką, drobne usta... chodź!
Stało się coś jakby optyczne westchnienie kliszy. Na moment wyskoczyła ku niemu twarz Osi w negatywie jakby siwej staruszki, lecz natychmiast zaczęła ją ogarniać i wchłaniać chmura jakiejś obrzydłej szarzyzny. Daremnie ratował, regulując natężenie płynu, — wizja znikła na zawsze. W ręce pozostało mu tylko martwe szkło. Osia skonała mu po raz drugi.
I do szkła-trupa powiedział pamięcią ów szept, który usłyszał był z ust Ludmiły wtedy, gdy padła na martwe już ciało dziecka:
— Duszo moja — ty jesteś bez duszy!
Poddał głowę pod maczugę tego piekielnego okrzyku.
Gdy wyszedł z miejsca klęski, Ludmiła nie pytała go już o nic. Nie przywiązywała takiej wagi do jego kliszy. Uśmiechnęła się do niego, aby złagodzić jego zakłopotanie, pogłaskała mu rękę. Rozmawiali o rzeczach
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.