„...plecionka z łyczka kolorowego, długa, bardzo długa, którą Osia sama robiła, mówiąc, że zrobi taką długą, aż do nieba...“
Wstrzymała oddech, wpatrzona wdal... potem krzyknęła do kogoś: daruję! Lecz narazie wszystko zamknęła napowrót do szafy.
W nocy wypełzł z szafy długi, kolorowy wąż, którego się wszyscy bali, lecz on wśliznął się do niej i owinął się naokoło jej szyi niby małe, ciepłe ramię, a potem zajrzały w jej oczy tamte oczy, smutno-czarne, i wołały coś niezrozumiałego.
Obudziła się poza łóżkiem, z ręką na klamce. Szła gdzieś? Znak? — Lecz ta cisza naokoło.
— Trudno, moja dziecino! — odpowiedziała Ludmiła nawpół przez sen — musisz się od piersi odzwyczaić.
A mirty od wianeczka, w którym Osia przyjmowała pierwszą i ostatnią komunję, przyjęły się w szklance doskonale.
Od kiedy, reagując na list Wacława, Ludmiła postanowiła sobie nie chodzić już na cmentarz, wyobrażenie Osi, śpiewającej „u Bozi“ w niebie, dziwnie jakoś w niej zagasło i znane miejsce obok tronu Bożego ukazywało się puste. Wacław nie pisywał już wcale, chociaż teraz ona łaknęła jego listów, ojciec przestał się nią opiekować, grał w karty i po kilka dni nie zjawiał się. Pozostała więc sama na pastwie dziwnych mocy, krzyżujących się u okienka codzienności, sama wobec żywiołu, który jej mógł przynieść wszystko lub nic.
Spędzała czas na żarliwych modlitwach w kościele i odwiedzaniu chorych dzieci, wreszcie znowu zaczęła dawać lekcje fortepianu. To wprowadziło ją także w świat dzieci, w którym, jak myślała, przyjdzie do siebie. Chytre