— Nie, tego nie wezmę. Ale daj mi ten kwiat gwiaździsty, który masz w ręku.
Człowiek spojrzał zdziwiony. Ale starzec ukląkł i wołał błagalnie:
— Daj mi ten kwiat, daj mi ten kwiat. Jestem nieśmiertelnym, życie jest mi ciężarem. To jest kwiat mojej śmierci. Daj mi go i pozwól mi umrzeć za ciebie.
Na pół dobrowolnie, na pół przymuszony oddał człowiek kwiat, który w ręku starca dziwne kształty przybierał, wydłużał się, rósł, wystrzelił w mnóstwo łodyg, a te jak węże wyprężając się, owijały ciało starca, na każdej łodydze zakwitał nowy kwiat, który otwartym kielichem bił raz po raz o jego ciało, roztaczając wyziew zatruty. Po kilku chwilach skonał starzec z uśmiechem na ustach, ostatnim ruchem ręki wskazując jeźdźcowi na zachód.
Jeździec poszedł w tym kierunku i napotkał na grób, oddawna już przygotowany. Tu złożył ciało i zgarnął na nie rękami ziemię, wysypaną na brzegach grobu. Uczyniwszy to, powstał natychmiast z niecierpliwością, której nie pojmował.
I jego koń grzebał nogą niecierpliwie, kładąc głowę na ramieniu pana.
Nagi jeździec wskoczył na rumaka i pognał z wiatrem w zawody. Oddalając się od grobu, czuł, że rośnie i że w ciało napływa mu moc nieprzeparta. Tak chciał pędzić, choćby na koniec świata. Było w nim coś ze strumienia górskiego, który na łeb ku wodospadowi leci, zębami drogę sobie wygryza, a nie cofa się nigdy. Myśl u niego była siłą, a siła była myślą. Czuł, że może, co zechce. A koń pod nim był jakby częścią jego, byli obaj prawie jednem ciałem, jedną wolą, jedną myślą i jedną siłą.
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.