Przygotowywał się do śmierci. Pokój obił czarnym kirem, postawił na stole lampę, bo stało się całkiem ciemno. Nie wiedział, czy ciemno dlatego, że noc nadeszła, czy że pokój kirem obity — lub może już tak bardzo ciemniało mu w oczach? Zadzwonił, zaprosił do pokoju rodzinę i sąsiadów i oświadczył im, że chce już umierać.
Leżał nieruchomo na niskiem łóżku. Kołdra sięgała mu pod brodę i wydawała mu się czarna, choć była czerwoną. Na głowie czuł bryłę lodu. Położyli ją tam krewni, aby uśmierzyć jego gorączkę. Ale bryła lodu zamiast roztapiać się, zaczęła się zwiększać i lód osnuł go całkowicie. Twarze krewnych i przyjaciół cofały się za tę zasłonę i zacierały. Lód się rozszerzał — już cały pokój był nim wypełniony. On leżał pod nim, jakby przywarty do lodowej skorupy jakiegoś jeziora, na którem się jego towarzysze ślizgali.
Kiedy się obudził, było już południe. W pokoju było całkiem pusto. Wtem usłyszał trzask z bicza za ścianą na ulicy. Domyślił się, że to o niego chodzi. Prędko ubrał się i wyszedł z domu.
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
Pogrzeb