Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Załatwiwszy jednak sprawę prywatną, obaj wojownicy podjęli napowrót swoje role i za pomocą otwierania i zasuwania zamków przy karabinach z donośnym a groźnym szczękiem ostrzegali się wzajemnie, że mają się na baczności i trwają nadal w nieprzyjaznych zamiarach. Ale wspólne odbycie funkcji tak pokojowej i tak wesoło urągającej całemu napięciu wojennemu, przecież zbliżyło ich nieco do siebie, ta zmiana zaś w ich usposobieniu objawiła się w tem, że podczas gdy pierwej chcieli się mordować, jakby mechanicznie i na milczki, teraz otworzyli usta i zaczęli się wzajemnie wyzywać i łajać.
— Hej, ty! chodźno tu bliżej! — zawołał nieprzyjaciel.
— Wychylno łeb gamoniu, dam ci cukierka! — odparł wróg.
— Ja mam tu dla ciebie w karabinie takie cukierki, że zaraz wszystkich swoich przodków zabaczysz.
— Ty tchórzu! wychodź na pole!
— Daj mi dobry przykład, ty chłystku obszarpany!
— Ty zyzowata kuternogo atlantycka! Chodź tu, to ci oczy wydłubię.
— Takiś tchórz, jak cała wasza armja! Włóczęgiście i obdartusy!
— Ty sam tchórz! My tu przyszli do was, nie wy do nas, wy pokraki weneckie!
— Zbóje i podpalacze!
— My wam tu rasę poprawiamy, boście jeszcze do małp podobni!
— Ty złodzieju z plugawym pyskiem! Dwóch głosek nie wymawiasz a pyskujesz!
— Co ci do moich głosek, ty chodząca dyzenterjo faraońska!
— Ty złodzieju wyszczekany, wyście wszyscy złodzieje, a wasz król kapcan!