— Czyś zwarjował? Ja mam wracać bez karabina? To wstyd!
— Znajdziesz ich dosyć po drodze.
— Więc dobrze! — odrzekł wróg z ukrytą myślą — ale ty także! Naturalnie razem z bagnetem.
— Ma się rozumieć!
— Więc kto pierwszy?
— Ty pierwszy mój synu, dostaniesz za to wódki.
— Ale dajesz słowo honoru?
— Daję!
— Na głowy twoich dzieci, że i ty potem...
— Na głowy moich dzieci!
— Więc dobrze! Raz, dwa, trzy!
Wróg rzucił swój karabin daleko od siebie. Nieprzyjaciel zaraz to samo uczynił, poczem wyszedł z za drzewa, niosąc w wyciągniętej ręce flaszkę.
— Masz, napij się synu!
W tej chwili jednak wróg skierował nań swój rewolwer i wołając patetycznie: Za wódkę płacę ołowiem! wystrzelił. Ale strzał zbyt pospiesznie wymierzony chybił, strzaskawszy tylko flaszkę w ręku przeciwnika.
— Ty djable! — syknął nieprzyjaciel, zawrzawszy złością nieopisaną i skaleczoną ręką schwycił prawą dłoń wroga tak silnie, że rewolwer z niej wypadł. Ale zwinny wróg czując, że w walce na pięści nie sprosta rozjuszonemu przeciwnikowi, pochylił głowę, rżnął nią w jego piersi i odrzuciwszy go kilka kroków wtył, zaczął uciekać. Nieprzyjaciel, chwytając zrazu z trudem w piersi powietrze, puścił się za nim w pogoń, bo, domyślając się przewagi swych mięśni, zapragnął pewnej zemsty na rozbrojonym zdrajcy.
Ten jednak zoczył opodal w trawie na stoku pagórka trupa żołnierza z karabinem w ręce. Skręcił więc w tę
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.