stronę, aby pochwycić nową broń, ale już nieprzyjaciel zmiarkował o co chodzi, i zabiegł wrogowi na poprzek drogę, trzymając ostrzem wdół nóż składany, wydobyty podczas biegu. Dopadł go, zwarli się, upadli razem na ziemię. Wróg zręcznie pokierował upadkiem w ten sposób, że się staczali po pochyłości — trzymając kurczowo w swej dłoni dłoń nieprzyjaciela, uzbrojoną nożem, szamotał nią tak, aby podczas tarzania się nieprzyjaciel sam się nakłuł na ostrze lub zamknął nóż. Zranili się już kilka razy. Gdy mu się to nie udawało i czuł że słabnie, uchwycił w zęby dolną wargę nieprzyjaciela i targał ją.
— Nie kąsaj! — wyrzężał przeciwnik.
— To wypuść nóż! — szepnął wróg, przestawszy go kąsać na chwilę.
Na jego szczęście nóż jakoś sam się zamknął, a właśnie już obaj dotoczyli się do trupa. Wróg, wyrwawszy się z objęć nieprzyjaciela, rzucił się na trupa, aby co prędzej dobrać się do karabina z bagnetem i do ładownicy, ale tuż za nim rzucił się nieprzyjaciel, udaremniając jego zamiar, i wtedy dokoła martwej dłoni zabitego żołnierza splotły się dwie pary dłoni żywych, drgające nadmiernym wysiłkiem.
W ostatnich blaskach zachodzącego słońca trwała walka najstraszniejsza — walka dwóch rozwścieklonych tchórzów, z których jeden musiał zginąć, a żaden nie mógł uciekać.
W r. 1895.
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.